Szukaj na tym blogu

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 4

Delikatne światło w odcieniu jasno-żółtym sączyło się z drżących, bladych dłoni, skierowanych na wprost zakrwawionej i nieco wykręconej pod dziwnym kątem ręki czarnowłosej dziewczyny, siedzącej obok.
- Naprawdę nic mi nie jest - mruknęła Lara. Zaraz potem jednak zaprzeczyła swoim słowom, krzywiąc się nieznacznie na przypadkowe muśnięcie jej ręki przez Akochi.
Ona z kolei wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Tylko przygryziona już chyba nawet do krwi warga i zaciśnięta pięść z wbitymi paznokciami w skórę ją powstrzymywały od wybuchnięcia płaczem.
- N-na pewno? - wyjąkała nieśmiało, obdarzając przyjaciółkę takim spojrzeniem, jakby ta zaraz miała wyzionąć ducha.
- Przestań się mazać - przecież nie pierwszy raz widzisz rozwaloną głowę, czy złamaną rękę - odparła, po czym znów syknęła z bólu, kiedy drżąca dłoń Akochi ponownie przez przypadek ją musnęła.
- Jeszcze tylko chwila - wymamrotała takim tonem, jakby to były przeprosiny, jakby naprawdę czuła się winna, za to co się stało, mimo, że nie do końca z jej winy.
- Myślę, że mamy teraz większe problemy - mruknęła Lara, po czym ostentacyjnie spojrzała na dotąd milczącego i obserwującego tą całą rozmowę nieco z boku Andrew.
On zaś stał oparty o ścianę z założonymi rękami, wpatrując się w podłogę. Również trochę martwił się o Larę (czego oczywiście na głos nigdy by nie przyznał), jednak w tamtej chwili bardzo trudno byłoby mu sklecić jakieś zdanie. Zresztą stwierdził, iż lepiej nie podchodzić do wściekłej dziewczyny, która, jak się okazuje, nie jest wcale taka najgorsza we władaniu mieczem. Jakby tego mało, to ona go obroniła, narażając swoje życie. Dla Andrew oznaczało to ogromną porażkę i cios dla jego dumy. Miał wrażenie, że wszyscy ci książęta z bajek na białych koniach teraz patrzą na niego z wielką dezaprobatą.
- Sugerujesz, że niby to sobie zaplanowałem? - odburknął, co było niezbyt stosowne do danej sytuacji.
Jak to w ogóle się stało? Dlaczego? Jakim cudem?
- Nie wiem już sama, co o tym myśleć - odparła, rzucając mu ostrzegające spojrzenie kątem oka.
Wszystko to było dla niego zbyt skomplikowane, Zresztą, patrząc po minie Akochi (której uwagę w końcu, na krótką chwilę, zwróciło coś innego niż obrażenia przyjaciółki), cała trójka rozumiała z tego tyle samo, czyli kompletnie nic.
Co takiego się wydarzyło? Wróćmy może do momentu, kiedy Lara z impetem została odepchnięta przez potwora na pobliską ścianę. Zdążyło usłyszeć wielki huk, potem zaś zrobiło jej się nieco ciemno przed oczami. Na szczęście nie straciła przytomności, ale ledwo była w stanie cokolwiek widzieć, a na domiar złego ból złamanej i wykręconej ręki oraz rozwalonej głowy przeniknął jej ciało tak, że nie miała siły się podnieść.
"Kusa! Cholera! Wstawaj już! Już nieraz oberwałaś gorzej, a..."
Nie dokończyła swojej myśli, bowiem właśnie w tamtym momencie potwór minął ją, kierując się na wprost leżącego parę metrów dalej Andrew, który najwidoczniej również nie mógł, tym razem z kolei ze strachu, się ruszyć.
"Nie!!!" - próbowała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w krtani. I tak było już za późno - rozpędzone zwierzę zgięło tylne nogi, przygotowując się do skoku, po czym wzniosło się w powietrze z wyciągniętymi pazurami w stronę chłopca.
Wiedziała, że jeśli nawet w tej chwili zniknęłyby mroczki sprzed oczu i jakimś cudem udałoby się jej podnieść , nie dałaby rady dobiec i spełnić swojego głównego obowiązku - ochrony śmiertelników, nawet tych bez ani grama instynktu samozachowawczego, czego przykład miała na załączonym obrazku. Niestety, nie był to też powód, dla którego nie miałaby zaryzykować swojego życia.
W ostateczności mogłaby wezwać dowództwo o pomoc, ale to równoważyłoby się z przyznaniem się do ogromnej porażki oraz do tego, iż ona i Akochi zostały obdarzone zbyt dużym zaufaniem. Z pewnością mogłyby po takim czymś już na dobre pożegnać się ze światami średniego poziomu, nie wspominając już o tych wyższych. Do tego, przy odrobinie szczęścia, uratowałoby to jedynie jej życie.
Właśnie była już bliska do chwycenia się tej deski ratunku, kiedy nagle usłyszała przeraźliwy ryk.
Niezbyt znała się na mowie Koszmarów, ale tym razem była, iż tak nie brzmi odgłos zwycięstwa, czy połykania ofiary. Przypominało to raczej ludzki krzyk o potwornej barwie głosu, spowodowany wielkim bólem.
Wbrew sobie, w końcu odważyła się spojrzeć w tamtą stronę. To, co tam zobaczyła zdecydowanie przerosło jej najśmielsze oczekiwania.
Potwór leżał i pluł wściekle krwią pod ścianę, zaś niecały metr dalej znajdował się Andrew, w pozycji pół stojąco-klęczącej. Wyglądał jakby i on miał zaraz wyzionąć ducha, ale nie to wprawiło Larę w osłupienie.
Uczynił to wielki, błyszczący miecz z błękitną rękojeścią, który, również cały we krwi, spoczywał w prawej dłoni nie mniej zszokowanego Andrew.
- Co do... - zdołała wykrztusić z siebie z wielkim trudem, wytrzeszczając oczy.
- N-nie mam pojęcia - wymamrotał nie mniej zdezorientowany brunet, jednak zaraz jego uwagę przykuł ponownie piekielny pies, który, mimo przebicia mieczem nie utracił jak widać woli walki; na drżących nogach przybliżał się ponownie w stronę chłopaka.
" Nawet, jeśli uda mi się stanąć o własnych siłach, nie dam rady długa się utrzymać się na nogach wystarczająco długo, aby go pokonać" - pomyślała, zaciskając ze złości usta. A więc nie miała zbytniego wyboru - musiała zrobić coś wbrew sobie, czy tego chciała, czy nie. Zdecydowanie wbrew sobie.
- Musisz mu wbić ostrze prosto w miejsce, gdzie normalnie znajdowałoby się jego serce! - krzyknęła w stronę przerażonego Andrew, nie wierząc, że to naprawdę robi. Chociaż, określenie jego stanu jako "przerażony" było w tamtej sytuacji niemałym niedopowiedzeniem. Pomimo tego, skinął on głową lekko, pokazując, że dotarły do niego słowa Lary, chwycił porządniej miecz, ilustrując wzrokiem tors zwierzęcia, po czym zgiął nogi, przygotowując się do skoku. Ręce trzęsły mu się niemiłosiernie, do tego i on z trudem trzymał się na nogach. Sam doskok do zwierzęcia będzie sporym wyczynem, nie wspominając już o zabiciu go.
"Chwila, co ja sobie myślę?! Jak mam tak po prostu wbić mu ten kawał żelastwa w ciało?!" - pomyślał w desperacji, jednak kolejny ryk powoli podnoszącego się zwierzęcia posłużył mu się za odpowiedź. "A więc albo on, albo ja... I Lara, chyba już na deser... O nie! Co to, to nie - nie ma mowy, abym się tak zbłaźnił przed jakąś nie do końca normalną dziewczyną i do tego naraził nas oboje na niebezpieczeństwo!" - zmobilizował się w myślach, czując się już nieco pewniej. Co prawda, ręce trzęsły mu się dalej, jednakże nie wahał się już - wiedział, że zabijanie jest złe, jednakże siedzenie z założonymi rękami, kiedy ktoś ginie na jego oczach jest jeszcze gorsze. Nie wspominając o tym, że sam sobie przy okazji życie ratuje tym dalej niezbyt moralnym czynem... O ile w ogóle nie padnie, zanim do czegokolwiek dojdzie.
Odbił się nogami od podłogi. Wszystko widział, jakby w zwolnionym tempie - Koszmara całego w swojej krwi szczerzącego kły w jego stronę, Larę pod ścianą, również w nie najlepszym stanie oraz swoje ręce - dalej drżące, z czerwonymi planami - już nawet stracił rachubę, od kogo się wzięły, tym razem dzierżące ten przedziwny miecz, który wziął się znikąd.... Jak to wszystko się stało - najpierw tamta wczorajsza noc, a teraz to. Czy jeśli zabije tamto stworzenie, uwolni się od tego wszystkiego?
"Nie, z pewnością nie będzie to takie łatwe" - pomyślał, zaciskając zęby. "Ale są teraz chyba bardziej naglące sprawy"
Zacisnął dłonie na rękojeści jeszcze bardziej. Teraz albo nigdy.
"Cholera, jak to ona mówiła? Tam gdzie powinno znajdować się serce?"
Trzy.
" Ale niby jakim cudem mam tak po prostu trafić tam za pierwszym razem?! I jak głęboko? Nigdy nie chodziłem na żadną szermierkę, czy inne dziwne zajęcie tego typu, skąd mam wiedzieć, czy dobrze zrobiłam, czy dobrze trzymam? Jakby tego było mało, ten miecz jest strasznie ciężki!"
Dwa.
"Po prostu to zrób."
Jeden.
I koniec. Skończyło się to niemal tak szybko, jak zaczęło - wbrew wcześniejszym obawom Andrew doskoczył i wbił z całej siły miecz w klatkę piersiową zwierzęcia, zanim ono zdążyło zaatakować chłopaka, już wcześniej skołowane poprzednim atakiem. Udało się - chłopak szybko wyciągnął cale we krwi i czymś, co musiało być wnętrznościami potwora, ostrze, nie zważając na to, że te wszystkie flaki zaraz znalazły się na jego spodniach i butach. Koszmar ostatni raz zawył z bólu (a może wściekłości?) po czym, słaniając się na nogach padł na podłogę, gdzie po paru sekundach zamienił się w pył, który zaraz rozwiał wiatr, nie wiadomo skąd i jakim cudem pojawiwszy się w tamtym zamkniętym, szkolnym korytarzu. Po prostu zniknął, jakby tak naprawdę nigdy nie istniał.
Zaraz potem pojawiła się mająca, jak się okazało, niesamowite wyczucie czasu rozhisteryzowana (dla odmiany) Akochi (nic nie wspominająca o żadnych szkłach kontaktowych), na przemian przepraszająca, że nie wyczuła wcześniej obecności niebezpieczeństwa oraz pytająca co pięć sekund, czy na pewno nic im nie jest. Mimo przeczących odpowiedzi Lary (i niemrawych, niezrozumiałych odburknięć Andrew), w końcu podwinęła rękawy i wtedy pojawiło się tamto dziwne, żółte światło, idące z jej delikatnych dłoni.
Od samego początku zastanawiał się, co to mogło dokładnie być. Na pierwszy rzut oka wyglądało jak dwie wielkie kule, zawieszone w powietrzu, tuż nad dłońmi dziewczyny. Jednakże, po dokładniejszym przyjrzeniu się, doszedł do wniosku, że przypominają mu bardziej kolorowe światło, płynące z reflektorów na dyskotekach, z tą różnicą, że kompletnie nie raziło w oczy i było bardzo delikatne. Wręcz coś przyciągało do nich wzrok jeszcze bardziej.
Nie mógł się powstrzymać, mimo całej zaistniałej sytuacji, od wpatrywania się z urzeczeniem w to coś i nie chodziło tu tylko o wygląd - pod wpływem tego światła rany Lary zaczynały powoli znikać!
- Ale jak... - zaczął, ale zaraz brunetka uprzedziła jego pytanie:
- Lecznicza moc i nie zadawaj więcej pytań, przynajmniej na razie - odparła oziębłym tonem, unosząc w górę zdrową rękę, na co Akochi ponad ramieniem przyjaciółki wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z chłopakiem, po czym mrugnęła do niego serdecznie. Jak widać, w końcu udało jej się znacznie uspokoić.
Larze jednakże nie mogło to przyjść z taką samą łatwością. Wciąż nie mogła sobie wybaczyć, że w pierwszym-lepszym starciu z Koszmarem dała ciała - opuściła gardę,odsłoniła się na cios, naraziła na niebezpieczeństwo jednego nie do końca rozgarniętego człowieka i, najgorsze - musiała prosić go o pomoc! Jako Strażnik nie było mowy o bezsilności - w końcu to ona powinna bronić ludzi, a nie na odwrót!
Przecież już nie raz oberwała gorzej, nawet na zwykłym treningu. W końcu jej oddział - Grupa Pierwsza, specjalizowała się głównie w walce. Od samego początku towarzyszyły jej bóle i siniaki. Cios od Koszmara o tak niskim poziomie zaawansowania nie powinien zrobić na niej większego wrażenia, ba! Nie powinien nawet jej się dosięgnąć!
W takim razie, jakim cudem to wszystko się wydarzyło? Krew, obrażenia... No i ten miecz.

" Pięknie. Dowództwo mnie normalnie zabije" - pomyślała, dopiero po jakiejś chwili zdając sobie sprawy, jak to zdanie zabrzmiało ironicznie w jej sytuacji. "Jestem już naprawdę skończona. Odsuną mnie od świata Ziemia, tego oszołoma poddadzą jakimś badaniom, a mnie i Akochi pozwolą co najwyżej myć podłogę w Highwyvernardzie! Żegnaj praco Strażnika, żegnajcie ambicje i plany, a to wszystko, bo jakiś dupek akurat nam dwóm się musiał trafić na misji!
Ale to dupek, który ma miecz. I to nie jakieś tam pierwsze-lepsze żelastwo, tylko ostrze Eridenu (a przynajmniej coś kropkę w kropkę je przypominające) -  przysługujące i możliwe do "wywołania" wyłącznie przez Strażników! Jest to niemożliwe, aby ot tak sobie pojawiło się nagle w dłoni człowieka, w niebezpieczeństwie, czy nie!
W takim razie pozostają tylko dwa wyjścia - jest to inny rodzaj miecza, wyglądający tak samo i mniej więcej "działający" tak samo jak ostrze Eridenu, albo ten chłopak nie jest tak naprawdę człowiekiem...
Bez sensu!" - prychnęła, dalej pogrążona w myślach. "Ani jedno, ani drugie wyjaśnienie kompletnie się kupy nie trzyma!
Jest chyba tylko jedna osoba, która mogłaby w jakiś sposób te wszystkie anomalie wyjaśnić, nie narażając żadnego z nas na niebezpieczeństwo, czy zbytnio zainteresowanie ze strony dowództwa..."
- Ruszcie się, idziemy - odparła, wstając gwałtownie. Co prawda, dzięki mocy Akochi rany się zasklepiły, lecz niestety zawroty głowy już zostały - zaraz bowiem zachwiała się niebezpiecznie, jednak, na szczęście, po chwili zyskała ponownie równowagę. Nie miała teraz na to czasu - sprawa okazała się naprawdę nagląca.
- Jeszcze nie skończy... - zaczęła Akochi.
- Później dokończysz. Mamy teraz coś ważniejszego na głowie.
- Chwila, macie mnie zamiar tak po prostu zostawić?! - oburzył się Andrew.
- Chciałabym zauważyć, że idziemy tak tylko i wyłącznie ze względu na ciebie - odparła Lara, przewracając oczami. - Rusz się w końcu; nie mam całego dnia! Ty też, Akochi...
- Chwila, przecież nie mogę wyjść do ludzi w takim stanie! - krzyknął Andrew. Miał trochę racji - jego ubranie całe było pokryte krwią oraz w niektórych miejscach wnętrznościami Koszmara. Lara wyglądała niewiele lepiej. - To nie jest Halloween, jeszcze mnie wezmą za jakiegoś mordercę, albo... - Tu przerwał, bowiem jego uwagę zwrócił tym razem histeryczny śmiech Akochi. - O co ci chodzi? - warknął, wyraźnie zirytowany, co jeszcze bardziej rozśmieszyło dziewczynę.
- Nic nie zauważyłeś? - odparła Lara kpiącym tonem, unosząc brwi.
- O co wam chodzi? Nie możecie choć raz po prostu powiedzieć, zamiast się ze mnie nabijać?!

- Baka. Idiota - mruknęła zgryźliwie Lara pod nosem. - Naprawdę nie zauważyłeś, że nie jesteś już w swojej ludzkiej postaci?
- Że co?! - wykrzyknął Andrew, tym razem bardziej zdezorientowany, niż wściekły. Szybko omiótł wzrokiem swoje ciało. Ku jemu zdziwieniu wszystko było w porządku. - O czym ty mówisz?
- Dłonie - podpowiedziała wzdychając ze zniecierpliwieniem.
Andrew z lekkim niepokojem zerknął kątem oka na daną część ciała, po czym nagle odskoczył jak oparzony, omal przy tym nie wpadając na ścianę.
- Co-co to ma być?! - krzyknął z przerażeniem.
Określenie jego dłoni bardzo bladymi byłoby sporym niedopowiedzeniem. One po prostu w jakiś sposób stały się przezroczyste!
- Co-co wyście zrobiły?! - wykrzyknął, wyciągając przed siebie dłonie jak najdalej, jakby chciał od nich uciec.
- Niestety muszę cię rozczarować - jedyną osobą, która mogła doprowadzić je do takiego stanu, jesteś właśnie ty. Chociaż, jeśli chodzi o tak beznadziejny przypadek...
- Dobra, źle się widać wyraziłem - co się z nimi stało? I jak mam je przywrócić do dawnego stanu?!
W odpowiedzi Lara głośno westchnęła z irytacją. Naprawdę czasu zostało niewiele, a temu akurat się zebrało na pogaduszki i, niestety, wyglądało na to, że nie miał zamiaru tak po prostu odpuścić.
"Jeżeli przez te twoje kretyńskie wybryki będę miała problemy z dowództwem, przysięgam, że znajdę cię, przeklęta ludzka istoto, choćby jedną nogą w grobie i własnymi rękami zatłukę tak, że nawet twoja matka będzie miała problem z rozpoznaniem zwłok!" - pomyślała, zaciskając ze złości wargi. "Zbyt dużo wysiłku zabrało mi osiągnięcie obecnej pozycji, ,żeby jakiś nie do końca rozgarnięty człowiek miał mi to wszystko w jednej chwili zepsuć!"
- To, w jakim stanie teraz się znajdujesz, nazywa się Seishin-soto - Widząc minę Andrew od razu dodała, przewracają oczami z irytacją. - Czyli uzewnętrzniona dusza, dosłownie: "Dusza na zewnątrz", czy coś w tym stylu...
- To świetnie, że już wiem, jak to się nazywa, ale o co w tym chodzi?! I co mam z tym zrobić, jak wrócić do mojego prawdziwego ciała, bez żadnych uzewnętrznień i innych tego typu bzdur?!
- Pamiętasz, kiedy za pierwszym razem ujrzałeś Koszmara, a ściślej mówić - go nie ujrzałeś? - spytała, wzdychając głośno.
- No tak... - odparła nieco niepewnie Andrew. - Mówiłaś, że poprzez dotyk Strażnika...

- ... można zniszczyć sobie życie - dokładnie tak. - dopowiedziała zgryźliwie Lara. - A teraz pytanie za dwadzieścia punktów - dlaczego twoi kumple z klasy mogli mnie i Akochi zobaczyć, mimo, że nie poobmacywałyśmy wszystkich po kolei?
- Eee...
- To było pytanie retoryczne - byłabym w niezłym szoku, jakby istota twojego pokroju znała na nie odpowiedź - odparła Lara, krzywiąc się w niesmaku.
- Rozumiem, że nie powiedzie mi, tak?! - spytał już nieźle zirytowanym tym wszystkim, a już zwłaszcza tą ostatnią uwagą, Andrew.
- Oho - chyba się wkurzył! - zauważyła z niemałą radością Akochi.
- Można tą widocznością, bądź właśnie jej brakiem nieco sterować... Przynajmniej na ogół, każdy powinien posiadać tę umiejętność. Każdy Strażnik, oczywiście - dodała, cały czas zezują ostentacyjnie na Andrew. - Normalnie jesteśmy niewidoczni dla tak prostych istot jak ludzie, bowiem nie posiadamy ciała. Znajdujemy się wtedy właśnie w Seishin-soto. Mogą nas zobaczyć wtedy jedynie obdarzeni "świadomym wzrokiem", czyli w waszym świecie byliby to bodajże tylko martwi oraz ci nieszczęśnicy, dotknięci przez jakiegoś Strażnika.
- Ale jak martwi? - wyrwało się Andrew.
- Z tego, co mi wiadomo, wy to nazywacie "duchami", czyż nie tak? - odpowiedziała, zerkając ukradkiem na zegarek, wiszący na ścianie. - Nie martw się, jeszcze z tobą nie jest tak źle, chociaż, biorąc pod uwagę twój niezawodny instynkt samozachowawczy to raczej jest to tylko kwestią czasu...

- Że co?! - wykrzyknął ze złością, jednak zaraz zamilknął, widząc wystrzeloną w jego stronę drobną (co nie znaczy, że słabą) pięść, zatrzymaną dosłownie parę cali przed nosem chłopaka. - Nic, nie ważne- wymamrotał, czując się jak się jeszcze bardziej czerwieni. Jakim cudem on dał się wciągnąć w to wszystko - potwory, krew, zabijanie, a teraz groźby rzucane przez jakąś dziewczynę?!
- O czym to ja mówiłam? A, tak - jednakże, w związku z tym, że stacjonujemy przez kiepsko świadomych duchowo, może się zdarzyć, iż będziemy musiały się ujawnić. Dzięki temu, iż w naszym naturalnym stanie - Seishin-soto, wygląd Strażników wygląda niemal identycznie do waszego, ludzkiego, z jednym tylko wyjątkiem - przeźroczystymi właśnie dłońmi. Każdy, nawet dopiero co początkujący Strażnik powinien umieć zmieniać ten stan, siłą woli.
- Chyba zaczynam się nieco gubić - mruknął Andrew, przeczesując prawą dłonią włosy.
- Naszym naturalnym stanem jest Seishin-Soto, czyli bycie niewidocznym dla idiotów twojego pokroju. Wy za to macie odwrotnie - dla was jest on czymś sprzecznym z naturą. Podczas, gdy my - Strażnicy, możemy swobodnie przechodzić z jednego do drugiego stanu, zazwyczaj nie potrzebując wielu lat szkolenia, tak dla was jest to nienormalne i z reguły niemożliwe - odparła Lara, wzdychając ostentacyjnie.
- To w takim razie jakim cudem udało się mi przejść do tego Seicoś?
- Właśnie mamy iść się tego dowiedzieć. Ze względu na twoją... Hm, dość dziwną przypadłość...
- Przypadłość?! Żartujesz teraz sobie?!
- ... nie możemy sobie ot tak po prostu pójść z tym do dowództwa. Na szczęście jest ktoś, kto rozumie słowo dyskrecja i powinien nam być w stanie pomóc.
- Nam? - spytała tym razem lekko zaskoczona Akochi.
- Tak. Nasz pan wspaniały nie umie, jak widać, przejść znów do formy widocznej i chyba jeszcze tego nawet nie zauważył - odparła Lara.
- Mogłabyś chociaż przez chwilę przestać traktować mnie jak idiotę? - spytał Andrew, zrezygnowanym już tonem.
- W takim razie pokaż, jak wracasz do swojej wspaniałej, ludzkiej postaci. Będzie przynajmniej jeden problem mniej - odparła Lara, zakładając ręce z nieco złośliwym uśmieszkiem goszczącym na ustach.
Andrew zerknął kątem oka na Akochi, oczekując choćby odrobiny wsparcia, czy może podpowiedzi z jej strony, jednak bez skutku. Nieco speszony wymamrotał:
- A może jakaś mała podpowiedź?
W tym momencie Akochi znów zaczęła histerycznie chichotać.
- Nie mam bladego pojęcia o czym ty do mnie teraz mówisz. Dla nas, po tylu latach bycia Strażnikiem jest to naturalne, jak dla was bycie ze strasznie uszkodzonym instynktem samozachowawczym.
- Bardzo zabawne - fuknął Andrew z rozdrażnieniem. Ile ona ma jeszcze zamiar mu to wypominać?!
- A co, nie mam racji? - odparła Lara. - Darwin to się przy tobie z całą jego teorią o wymieraniu słabszych gatunków normalnie się w grobie przewraca.
- Sugerujesz, że jestem słaby?! - wycedził przez zęby. Ta rozmowa zaczynała go coraz bardziej irytować.
- Raczej, iż powinieneś zginąć już wieki temu, przy takim podejściu do życia i śmierci...
- I kto to mówi - popatrz lepiej na siebie! Sama rzuciłaś się jak jakiś bohater z komiksów i skończyło się na tym, że ja, tak zwany idiota bez instynktu samozachowawczego, musiał odwalić twoją robotę!
- Oh, uwierz - gdyby nie było mi szkoda twojego zadka na pożarcie przez Koszmary, pokonałabym je z palcem w tyłku - przy odrobinie szczęścia może zachowałbyś głowę w całości bez mojej obrony.
- Eeeej, nie chcę przerywać waszej zabawy, ale nie mieliśmy przypadkiem iść do Pana-kieliszka? - przerwała im w końcu Akochi, która dotąd, podczas całej tej wymiany zdań, jak gdyby nic siedziała w ciszy na stole, wymachując nogami na wszystkie strony.
- Że co, proszę?! - spytał Andrew, patrząc z lekkim przerażeniem w stronę Lary.

- Lepiej nie pytaj - odparła, krzywiąc się nieznacznie, jednak nic nie odpowiedziała na dość kontrowersyjną uwagę Akochi. - Chodźmy już lepiej. Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej - nie mogę już się doczekać, kiedy w końcu będę mogła się od ciebie uwolnić - mruknęła, rzucając Andrew zniesmaczone spojrzenie.
Chłopak już nawet nic nie odpowiedział. Domyślał, czym ponownie to się skończy, więc tylko westchnął głośno, po czym ruszył niemrawo za brunetką.
- Ona zawsze taka milutka, czy tylko od święta? - szepnął do ucha różowowłosej.
- Słyszałam!
Jak widać, nie tak dyskretnie, ani wystarczająco cicho.
- Coooo? - spytała głośno, kompletnie niespeszona Akochi. - Aa! Masz na myśli to?
- Tak... - odparł ostrożniej, krzywiąc się lekko. - Cokolwiek to "to" miała na myśli - dopowiedział po cichu, tak, że nawet Lara tego nie powinna dosłyszeć.
- A to tylko dzisiaj jest taka wygadana i miła dla obcych! - odpowiedziała, szczerząc się szeroko. - Normalnie to jest o wieele gorzej!
- Co?! - zdziwił się Andrew. - To jest w ogóle możliwe?!
- To też słyszałam!!!

wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 3

Wreszcie zadzwonił dzwonek, oznaczający koniec tego nieszczęsnego, szkolnego dnia. Lara i Akochi nie pojawiły się na już na żadnej lekcji, na których, nikt ich i tak nie oczekiwał. Dalej wszyscy robili wielkie oczy, kiedy wspominał coś o wymianie uczniowskiej. W sumie ciężko było się nie dziwić - sam jeszcze wczoraj nic o niej nie słyszał, ale jednego był pewien - Lara i Akochi istniały naprawdę, mimo wszystko. Widział je, rozmawiał z nimi - nie moglo mu się to wszystko przyśnić, prawda?

Na szczęście klasa długo nie rozpamiętywała tego, co się działo na pierwszej lekcji. Tylko Isamu co jakiś czas przechodząc ze złośliwym uśmieszkiem, rzucał jakąś uwagę, co do tych "wymyślonych dziewczyn z wymiany".

Ale i tego nadszedł już kres, bowiem wraz z końcem lekcji, a co za tym idzie - koniec towarzystwa swojego, potencjalnego wroga, koniec zbiorowej amnezji i koniec wszystkich innych dziwnych zdarzeń... Przynajmniej tak mu się wydawało.

Przekonał się o tym bardzo szybko. Zaraz po zakończeniu zajęć dodatkowych (w jego i Caleba przypadku była to koszykówka, Maggie zaś chodziła do koła fotograficznego), cała trójka spotkała się na dziedzińcu, zmierzając, jak zawsze, razem do domu. Jednak nawet nie zdążyli jeszcze opóścić terenu szkoły, kiedy:

- O, tu jesteś!!!

Andrew gwałtownie przystanął, tak, że idący za nim Maggie i Caleb od razu na niego wpadli, cudem unikając upadku.

- Co jest dzisiaj z tobą?! - warknęła wyraźnie zła Maggie, rozcierając sobie stopę, na którą musiał najwidoczniej nadepnąć Caleb przez to wszystko.


- Heeeej, tutaj jesteem! Enriluw, czy jak tam ci było!

"O nie!" - pomyślał Andrew, posyłając, dalej rozwścieczonej Maggie, przepraszające spojrzenie. "Już zaczynam przez to wszystko mieć omamy słuchowe! Przecież nie wróciłyby jak gdyby nic do szkoły, po całym dniu nieobecności oraz tym, co mówiła wcześniej Lara!"

- Enri... Zabawny histeryku! Nie udawaj, że mnie nie słyszysz!

A może jednak się nie przesłyszał? W sumie byłoby to trochę dziwne, gdyby ich cała trójka w tym samym czasie usłyszała coś, czego nie było, bowiem tym razem i Maggie i Caleb się odwrócili, zaledwie chwilę przed tym, jak wyjątkowo lekkie coś (jak na swoje rozmiary) wskoczyło Andrew na plecy, co tym razem naprawdę poskutkowało upadkiem.

- Zabawny histeryku; czemu nie odpowiadasz, jak ciebie wołam?! - wrzasnęła radośnie Akochi, która, niezbyt przejmując się upadkiem, błyskawicznie się podniosła, po czym usadowiła się okrakiem na plecach oszołomionego Andrew.


- Przestań mnie tak nazywać! - wydyszał Andrew, próbując wydostać się spod lekkiego, ale i tak uwierającego ciała Akochi. - I złaź ze mnie!


- To jak mam na ciebie mówić, histeryku? - spytała, wyraźnie ignorując jego drugie polecenie.

- Andrew... Zresztą nieważne! Zejdź... Mógłby ktoś ją ze mnie ściągnąć?!

Dopiero po chwili Maggie się ocknęła jako pierwsza z szoku i ruszyła brunetowi na pomoc. Ku jej zaskoczeniu, bez problemu, czy choćby znaku protestu, udało jej się ściągnąć różowowłosą z pleców przyjaciela.

- Dzięki - mruknął, od razu stając na nogi, w obawie, że znów Akochi na niego wskoczy.

- Możesz nam... - zaczęła Maggie, zezując w tym momencie na Caleba, jednak zrezygnowała, widząc, że przyjaciel myślami jest zupełnie gdzie indziej. - Mógłbyś mi wytłumaczyć, o co tutaj chodzi?!

Jednak zanim Andrew zdążył chociaż otworzyć usta, Akochi znów znalazła się w głównym centrum uwagi:

- Endrue, to twoja siostra, że też tak histeryzuje, czy wy wszyscy tutaj macie taki zwyczaj? - spytała z wprost dziecięcą szczerością w głosie.

- Co do... - zaczęła, kompletnie zorientowana Maggie, jednak tym razem przerwał jej, dotąd milczący, Caleb:

- A wiec jednak nie chrzaniłeś z tą wymianą!


Cała trójka spojrzała na niego, powoli, w myślach przetwarzając jego słowa. Andrew nagle poczuł, że właśnie dzięki zdezorientowaniu Caleba, znalazł właśnie wyjście z sytuacji! Chociaż, widząc minę Maggie, nie był tak na sto procent pewny, czy i ona połknie haczyk.
Oczywiście, jeśli Akochi wyskoczy z jakimś nowym, dziwnym tekstem, będzie to oznaczało stuprocentową porażkę. Musiał to jak najszybciej zakończyć, zanim się sam jeszcze bardziej w tym wszystkim pogrąży. Bądź Akochi zrobi to za niego.

- Właśnie, ale ze mnie gapa - to Akochi, jedna z dziewczyn z wymiany. Akochi - moi przyjaciele: Caleb i Maggie... - mruknął, szczerząc zęby w nieszczrym uśmiechu.

- Miło mi - odparła niepewnie blondynka, wyciągając średnio ochoczo do Akochi rękę. Druga dziewczyna jednak tylko obrzuciła drobną dłoń i jej właścicielkę zainteresowanym spojrzeniem, po czym obdarzyła Maggie nieco zakłopotanym, ale dalej uroczym uśmiechem.

Załamany Andrew schował twarz w dłoniach. Jakby nie wystarczył fakt, że przyjaciółka była do wszystkich obcych bardzo nieufna. W takiej sytuacji pozostały mu dwa wyjścia - albo wcisnąć Maggie kit, że Akochi pochodzi z bardzo niewlkiego, kiepsko rozwiętego w dziedzinie savoir vivre'u, nie do końca cywilizowanego i nieznanego państwa, z mieszkańcami o bardzo jasnej skórze. I włosach.
Albo zabrać stąd Akochi, zanim dojdzie do katastrofy, a potem udawać przed Maggie, że nic się dziwnego nie stało.

Po krótkim namyśle, zdecydował się na tę drugą opcję, wprowadzając plan w życie. Od zaraz.

- No dobra, słuchajcie - było miło... - Tu wymownie spojrzał na Maggie, która jedynie uniosła w odpowiedzi brwi. -... fajnie w ogóle i takie tam, ale czas goni, a ja jeszcze miałem oprowadzić po mieście, trzeba będzie znaleźć Larę i...
- Naprawdę?! - wykrzyknęła Akochi z taką radością, jakby Andrew właśnie oznajmił, że już jutro jest Boże Narodzenie. - Ale super!!!

- No właśnie... - mruknął, po czym, szczerząc zęby, chwycił Akochi za ramię, a nastęonie pociągnął ją za sobą, znikając za rogiem.
Kiedy już znaleźli się z powrotem w holu, a do tego poza zasięgiem słuchu Caleba i Maggie, Andrew przystanął:

- Co ty tu robisz? Nie miałyście ratować świata, czy coś?! Do tego rzuciłyście jakiś czar na moją klasę, że was nie pamiętała, a ja wyszedłem na głupka!... To nie jest śmieszne! - dodał zdenerwowany, widząc, jak z trudem Akochi powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. - W ogóle, co to niby ma być?! Najpierw trujecie mi, jaki to ja wam jestem bezużyteczny, znikacie, a wraz z wami pamięć wszystkich, a teraz, jak gdyby nigdy nic, po prostu tutaj przychodzicie! A zresztą! - mruknął, po czym machnął ręką w zrezygnowanym geście. - Lepiej nie kręć się tutaj i idź do swojej bardziej ogarniętej koleżanki... A właśnie - gdzie ona jest? I czemu zostawiła ciebie tutaj samą?! - wykrzyknął Andrew, który bał się nawet myśleć, co by ta dziewczyna zrobiła, gdyby, na przykład, wyszedł innym wyjściem i jej nie spotkał.

- Lara -chan* mówiła, że musi coś sprawdzić w środku. Nudziło mi się trochę, więc wyszłam na zewnątrz, aby ciebie poszukać, Enruloł!

"Jak można być tak nieodpowiedzialnym?!" - pomyślał, przejeżdżając dłonią po twarzy. Fakt, Akochi raczej nie była już dzieckiem... Ale to nie znaczy, że była odpowiedzialna, a wręcz przeciwnie! Bądź miała jego mentalność... 

- Chodź, idziemy do niej - mruknął zrezygnowany. 

- Nieee, lepiej nie! - powiedziała, po czym roześmiała się na głos, jak to często robią dzieci, jak spłatają komuś psikusa. - Lara-chan mówiła, że mam z tobą nie rozmawiać, że niby potem nie dasz nam spokoju, zniszczymy twoje nudne życie, a my mamy wykonywać naszą pracę. Bla, bla, bla... - powiedziała, po czym na koniec uniosła lewą dłoń w górę, symulując nią tzw. "kłapanie paszcą". - Ale ty nie jesteś nawet taki zły, Arlew, czy jak tam ci było... Ale lepiej, żeby Lara- chan nie wiedziała, że rozmawiam z tobą, bo ona twierdzi inaczej i...

- Dobra, nie mów nic więcej! - powiedział szybko, zanim Akochi zdążyła rozgadać się jeszcze bardziej. - Słuchaj, ja muszę na chwilę gdzieś iść, ale... Mam ee zadanie dla ciebie, właśnie! Musisz... Musisz znaleźć te.. No - szkła kontaktowe, tak! - rzucił, jednak widząc minę dziewczyny, szybko się poprawił: - To takie małe, delikatne i niewidzialne dla oka rzeczy. Są mi bardzo potrzebne, dzięki nim.... No wiesz, ten...

- Mniej histeryzujesz? - podpowiedziała Akochi, robiąc po raz pierwszy zdziwioną minę.

- Dokładnie! - wykrzyknął, wdzięczny, że ona zupełnie nie wiedziała o czym mówi. - No i je gdzieś tutaj zgubiłem, a sam jestem beznadziejny w szukaniu - nie to co wy, strażnicy, czy jak wam tam było... Te szkła są dla mnie bardzo ważne, bez nich może mi się coś złego stać i czy mogłabyś...

- Jasne - odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. - Zostaw to mnie - uratuję cię, zabawny Ambrue z opresji! Jestem najlepsza w szukaniu!


- Jestem ci niezmiernie wdzięczny.. To ten - ja idę, wrócę za pięć mi... Za parę chwil, ok?

Jednak dziewczyna już go nie słyszała, bowiem kucnęła i z ogromnym skupieniem i starannością próbowała wyszukać ręką "niewidzialnych szkieł na histeryzowanie". Zresztą Andrew też nie czekał na odpowiedź. Bowiem, najszybciej jak się dało, wbiegł do budynku. Musiał znaleźć Larę i to szybko.
Co ona sobie myślała?! Przecież Akochi mogłaby równie dobrze zaczepić jakiegoś szkolnego zbira i... Po chwili namysłu, doszedł do wniosku, że nie chciałby wiedzieć, co byłoby dalej.

Przemierzał korytarze tak szybko, jak się tylko dało. Za oknem zaczęło sie ściemniać, mimo, że dopiero dochodziła osiemnasta. Zaczął żałować, że nie spytał się Akochi, jaki był dokładny cel Lary. Teraz musiał otwierać wszystkie drzwi i wyszukiwać wzrokiem burzy czarnych, prostych włosów, przez co nie uniknął małej konfrontacji ze sprzątaczką, wściekłej za brudzenie, dopiero co umytej, podłogi.

W końcu przystnął przy sali geograficznej na pierwszym piętrze, aby złapać dech. Nie był pewien, po jakim czasie Akochi dojdzie w końcu do wniosku, że nie znajdzie szkieł kontaktowych, chociaż, z drugiej strony, własnie sam czuł się, jakby szukał czegoś, czego w tym miejscu naprawdę nie było.

"Zresztą, co niby Lara miałaby tutaj zrobić?" - pomyślał, łapiąc dech. "I czemu dopiero po lekcjach? Nie mogły wrócić wcześniej? A może to było coś niebezpiecznego i nie chciała mieszać w to istot ludzkich?" W końcu wynormował oddech, zatem ponownie zaczął biec.

"Chwila - "istost ludzkich"?! Nie wierzę, że tak powiedziałem, nawet w myślach!" - pomyślał, czując, jak robi się czerwony. 


Nagle, przebiegając obok sali biologicznej, do jego uszu dobiegł straszliwy ryk. Zatrzymał się tak gwałtownie, że potrzebował chwili, aby złapać równowagę. Znał ten odgłos. Już gdzieś go słyszał. W koszmarze, mógłby ktoś sarkastycznie powiedzieć. W koszmarze, który przedostał się do rzeczywistości.

- Lara?! - wykrzyknął, czego zaraz po chwili pożałował. Była to największa głupota, jaką mógł w tamtej chwili zrobić. Nawet jeśli Lara też była w tamej sali i tak nie odpowiedziałaby na jego wołanie, a on tylko dostałby potem kolejną remprymendę (od dziewczyny! Jakby nie wystarczał upokarzający już sam fakt, że już wcześniej uratowała mu życie!). W ten sposób zaś tylko zwrócił na siebie uwagę potwora, który, rycząc zwłowieszczo, dość szybkim krokiem zaczął iść w jego stronę.


Andrew z wrzaskiem odwrócił się na pięcie, po czym zaczął uciekać. Lara chyba jednak miała rację, co do "niszczenia jego nudnego życia" - jeszcze wczoraj nie widziałby tego stwora i miałby spokój.. Właśnie! Gdzie ona jest, kiedy akurat bywa potrzebna?! Albo chociaż nawet Akochi... Ktokolwiek! Czy to nie powinno być ich główne zadanie - bronienie ludzi przed tamtymi monstrami?! A już zwłaszcza tych, którzy mogą te potwory zobaczyć?!

Nagle, skręcając za róg, wpadł w wielki poślizg.

"Mokra podłoga! Po prostu świetnie!" - pomyślał, a zaledwie chwilę potem wylądował na świeżo umytych panelach. A koszmar w tym czasie nie próżnował - dosłownie chwilę potem znalazł się przy chłopcu. Dopiero teraz miał okazję się mu przyjrzeć. Potwór zdecydowanie różnił się od tego z zeszłej nocy. Wyglądem skojarzył mu się trochę z Cerberem - psem piekieł. Albo raczej jego jedną trzecią. Był to czworonożny, obrośnięty czarną sierścią stwór. Z pyska wystawał mu pokaźny rząd ostrych jak brzytwa zębów, zaś za uszami wyrastały mu białe, zakręcone trochę jak u barana, rogi. Jego łapy, zakończone ogromnymi pazurami, były spętane srebrnym łańcuchem, co jednak nie przeszkadziłoby mu w szybkim tempie dogonić, a potem zapewne dorwać Andrew. Do tego wszystkiego jeszcze dochodził długi, czarny ogon, o dość dziwnym kształcie. Na szyi wisiała mu upiorna, fioletowa obroża z kolcami i zawieszoną małą czaską z przodu.

Piekielny pies zatrzymał się, jakby ostatentacyjnie chciał wywołać w Andrew jeszcze większy strach, po czym włączył najwyższy bieg, gnając prosto w stronę sparaliżowanego z przerażenia chłopaka. Nie miał szans uciec. Może gdyby się nie wywrócił, udałoby mu się go zgubić, ale było już za późno. Nastolatkowi zostało tylko jedno - zamknąć oczy i mieć nadzieję, że:

a)ktoś w ostatniej chwili go uratuje,

Dzieliło ich już tylko pięć metrów, cztery, trzy...

b) będzie to o wiele szybsze i mniej bolesne umieranie, niż przewidywał,

Dwa i półmetra odległości, półtora, jeden i...

- Co?! - wyszeptał, otwierając w niedowierzaniu oczy. Potwór dalej stał około trzy czwarte metra dalej z otwartą paszczą, z której wydobywały się kolonie śliny. Nie mógł się ruszyć, ani nawet zamknąć tego pyska, bowiem przeszkadzała mu jedna, dość istotna rzecz...

- Idiota!

A nawet dwie.

- Zdajesz sobie sprawę, co za chwilę mogłoby się stać?!
Jedną z nich była Lara, która zagrodziła własnym ciałem drogę potworowi, drugą był jej miecz, który wbiła między górny a dolny rządzębów potwora. Znów była w swojej "właściwej" formie - czarna sukienka i równie ciemne, mroczne skrzydła u pleców. Jedynie burzowy humor i cięty język pozostał ten sam, co tego ranka.

- Prze-prze-przep... - próbował wyjąkać, ale zaraz mu przerwano:

- Nie przepraszaj, tylko zamkni sięj i weź nogi za pas! Nie zdołam go wiecznie tutaj trzymać, imbecylu!

Zaledwie udało się jej to wykrzyczeć, kiedy nagle potwór odzyskał pewność siebie, a wraz z nią siłę, której użył, aby z całej siły zamknąć pysk, mimo tkwiącego w nim miecza. W ostatniej chwili udało się Larze uratować rękę przed zmiażdżeniem przez siekacze koszmaru. On jednak nie miał zamiaru dać drugi raz się zatrzymać - od razu z głośnym rykiem zaszarżował w stronę dziewczyny, zwalając ją z nóg tak, że zatrzymała się dopiero z impetem przy ścianie. Do uszu Andrew dobiegł nieprzyjemny odgłos łamanej kości. Pozostało mieć nadzieję, że to była tylko ręką, bądź nadgarstek.

Jednak potwór szybko stracił zaiteresowanie pół przytomną strażniczką, bowiem zaraz potem ruszył ponownie na Andrew.

To był koniec. Tym razem nawet nie łudził się, że ktoś ruszy mu na pomoc - jedna z zdolnych do tego osób szukała szkieł kontaktowych, nieświadoma wszystkiego, drugą zaś leżała parę metrów dalej pod ścianą, z przynajmniej jedną połamaną kością, jak nie gorzej. Już widział, jak tylne kończyny zwierzęcia przygotowują się do skoku. Zbytnio się nie namyślając, szybko zasłonił rękami twarz, kuląc się cały, jakby to mogło cokolwiek pomóc.

Potwór znalazł się w powietrzu, po czym zaczął niebezpiecznie spadać w jego kierunku, wyciągając przednie łapy w stronę głowy chłopca. Już dzieliły ich zaledwie milimetry, kiedy nagle...
_____________________________________________________________________________________________
No i w końcu się pojawił! ^^ Mam nadzieję, że jeszcze ktoś na to czekał, pomimo dość długiej przerwy :c