Szukaj na tym blogu

wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 3

Wreszcie zadzwonił dzwonek, oznaczający koniec tego nieszczęsnego, szkolnego dnia. Lara i Akochi nie pojawiły się na już na żadnej lekcji, na których, nikt ich i tak nie oczekiwał. Dalej wszyscy robili wielkie oczy, kiedy wspominał coś o wymianie uczniowskiej. W sumie ciężko było się nie dziwić - sam jeszcze wczoraj nic o niej nie słyszał, ale jednego był pewien - Lara i Akochi istniały naprawdę, mimo wszystko. Widział je, rozmawiał z nimi - nie moglo mu się to wszystko przyśnić, prawda?

Na szczęście klasa długo nie rozpamiętywała tego, co się działo na pierwszej lekcji. Tylko Isamu co jakiś czas przechodząc ze złośliwym uśmieszkiem, rzucał jakąś uwagę, co do tych "wymyślonych dziewczyn z wymiany".

Ale i tego nadszedł już kres, bowiem wraz z końcem lekcji, a co za tym idzie - koniec towarzystwa swojego, potencjalnego wroga, koniec zbiorowej amnezji i koniec wszystkich innych dziwnych zdarzeń... Przynajmniej tak mu się wydawało.

Przekonał się o tym bardzo szybko. Zaraz po zakończeniu zajęć dodatkowych (w jego i Caleba przypadku była to koszykówka, Maggie zaś chodziła do koła fotograficznego), cała trójka spotkała się na dziedzińcu, zmierzając, jak zawsze, razem do domu. Jednak nawet nie zdążyli jeszcze opóścić terenu szkoły, kiedy:

- O, tu jesteś!!!

Andrew gwałtownie przystanął, tak, że idący za nim Maggie i Caleb od razu na niego wpadli, cudem unikając upadku.

- Co jest dzisiaj z tobą?! - warknęła wyraźnie zła Maggie, rozcierając sobie stopę, na którą musiał najwidoczniej nadepnąć Caleb przez to wszystko.


- Heeeej, tutaj jesteem! Enriluw, czy jak tam ci było!

"O nie!" - pomyślał Andrew, posyłając, dalej rozwścieczonej Maggie, przepraszające spojrzenie. "Już zaczynam przez to wszystko mieć omamy słuchowe! Przecież nie wróciłyby jak gdyby nic do szkoły, po całym dniu nieobecności oraz tym, co mówiła wcześniej Lara!"

- Enri... Zabawny histeryku! Nie udawaj, że mnie nie słyszysz!

A może jednak się nie przesłyszał? W sumie byłoby to trochę dziwne, gdyby ich cała trójka w tym samym czasie usłyszała coś, czego nie było, bowiem tym razem i Maggie i Caleb się odwrócili, zaledwie chwilę przed tym, jak wyjątkowo lekkie coś (jak na swoje rozmiary) wskoczyło Andrew na plecy, co tym razem naprawdę poskutkowało upadkiem.

- Zabawny histeryku; czemu nie odpowiadasz, jak ciebie wołam?! - wrzasnęła radośnie Akochi, która, niezbyt przejmując się upadkiem, błyskawicznie się podniosła, po czym usadowiła się okrakiem na plecach oszołomionego Andrew.


- Przestań mnie tak nazywać! - wydyszał Andrew, próbując wydostać się spod lekkiego, ale i tak uwierającego ciała Akochi. - I złaź ze mnie!


- To jak mam na ciebie mówić, histeryku? - spytała, wyraźnie ignorując jego drugie polecenie.

- Andrew... Zresztą nieważne! Zejdź... Mógłby ktoś ją ze mnie ściągnąć?!

Dopiero po chwili Maggie się ocknęła jako pierwsza z szoku i ruszyła brunetowi na pomoc. Ku jej zaskoczeniu, bez problemu, czy choćby znaku protestu, udało jej się ściągnąć różowowłosą z pleców przyjaciela.

- Dzięki - mruknął, od razu stając na nogi, w obawie, że znów Akochi na niego wskoczy.

- Możesz nam... - zaczęła Maggie, zezując w tym momencie na Caleba, jednak zrezygnowała, widząc, że przyjaciel myślami jest zupełnie gdzie indziej. - Mógłbyś mi wytłumaczyć, o co tutaj chodzi?!

Jednak zanim Andrew zdążył chociaż otworzyć usta, Akochi znów znalazła się w głównym centrum uwagi:

- Endrue, to twoja siostra, że też tak histeryzuje, czy wy wszyscy tutaj macie taki zwyczaj? - spytała z wprost dziecięcą szczerością w głosie.

- Co do... - zaczęła, kompletnie zorientowana Maggie, jednak tym razem przerwał jej, dotąd milczący, Caleb:

- A wiec jednak nie chrzaniłeś z tą wymianą!


Cała trójka spojrzała na niego, powoli, w myślach przetwarzając jego słowa. Andrew nagle poczuł, że właśnie dzięki zdezorientowaniu Caleba, znalazł właśnie wyjście z sytuacji! Chociaż, widząc minę Maggie, nie był tak na sto procent pewny, czy i ona połknie haczyk.
Oczywiście, jeśli Akochi wyskoczy z jakimś nowym, dziwnym tekstem, będzie to oznaczało stuprocentową porażkę. Musiał to jak najszybciej zakończyć, zanim się sam jeszcze bardziej w tym wszystkim pogrąży. Bądź Akochi zrobi to za niego.

- Właśnie, ale ze mnie gapa - to Akochi, jedna z dziewczyn z wymiany. Akochi - moi przyjaciele: Caleb i Maggie... - mruknął, szczerząc zęby w nieszczrym uśmiechu.

- Miło mi - odparła niepewnie blondynka, wyciągając średnio ochoczo do Akochi rękę. Druga dziewczyna jednak tylko obrzuciła drobną dłoń i jej właścicielkę zainteresowanym spojrzeniem, po czym obdarzyła Maggie nieco zakłopotanym, ale dalej uroczym uśmiechem.

Załamany Andrew schował twarz w dłoniach. Jakby nie wystarczył fakt, że przyjaciółka była do wszystkich obcych bardzo nieufna. W takiej sytuacji pozostały mu dwa wyjścia - albo wcisnąć Maggie kit, że Akochi pochodzi z bardzo niewlkiego, kiepsko rozwiętego w dziedzinie savoir vivre'u, nie do końca cywilizowanego i nieznanego państwa, z mieszkańcami o bardzo jasnej skórze. I włosach.
Albo zabrać stąd Akochi, zanim dojdzie do katastrofy, a potem udawać przed Maggie, że nic się dziwnego nie stało.

Po krótkim namyśle, zdecydował się na tę drugą opcję, wprowadzając plan w życie. Od zaraz.

- No dobra, słuchajcie - było miło... - Tu wymownie spojrzał na Maggie, która jedynie uniosła w odpowiedzi brwi. -... fajnie w ogóle i takie tam, ale czas goni, a ja jeszcze miałem oprowadzić po mieście, trzeba będzie znaleźć Larę i...
- Naprawdę?! - wykrzyknęła Akochi z taką radością, jakby Andrew właśnie oznajmił, że już jutro jest Boże Narodzenie. - Ale super!!!

- No właśnie... - mruknął, po czym, szczerząc zęby, chwycił Akochi za ramię, a nastęonie pociągnął ją za sobą, znikając za rogiem.
Kiedy już znaleźli się z powrotem w holu, a do tego poza zasięgiem słuchu Caleba i Maggie, Andrew przystanął:

- Co ty tu robisz? Nie miałyście ratować świata, czy coś?! Do tego rzuciłyście jakiś czar na moją klasę, że was nie pamiętała, a ja wyszedłem na głupka!... To nie jest śmieszne! - dodał zdenerwowany, widząc, jak z trudem Akochi powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. - W ogóle, co to niby ma być?! Najpierw trujecie mi, jaki to ja wam jestem bezużyteczny, znikacie, a wraz z wami pamięć wszystkich, a teraz, jak gdyby nigdy nic, po prostu tutaj przychodzicie! A zresztą! - mruknął, po czym machnął ręką w zrezygnowanym geście. - Lepiej nie kręć się tutaj i idź do swojej bardziej ogarniętej koleżanki... A właśnie - gdzie ona jest? I czemu zostawiła ciebie tutaj samą?! - wykrzyknął Andrew, który bał się nawet myśleć, co by ta dziewczyna zrobiła, gdyby, na przykład, wyszedł innym wyjściem i jej nie spotkał.

- Lara -chan* mówiła, że musi coś sprawdzić w środku. Nudziło mi się trochę, więc wyszłam na zewnątrz, aby ciebie poszukać, Enruloł!

"Jak można być tak nieodpowiedzialnym?!" - pomyślał, przejeżdżając dłonią po twarzy. Fakt, Akochi raczej nie była już dzieckiem... Ale to nie znaczy, że była odpowiedzialna, a wręcz przeciwnie! Bądź miała jego mentalność... 

- Chodź, idziemy do niej - mruknął zrezygnowany. 

- Nieee, lepiej nie! - powiedziała, po czym roześmiała się na głos, jak to często robią dzieci, jak spłatają komuś psikusa. - Lara-chan mówiła, że mam z tobą nie rozmawiać, że niby potem nie dasz nam spokoju, zniszczymy twoje nudne życie, a my mamy wykonywać naszą pracę. Bla, bla, bla... - powiedziała, po czym na koniec uniosła lewą dłoń w górę, symulując nią tzw. "kłapanie paszcą". - Ale ty nie jesteś nawet taki zły, Arlew, czy jak tam ci było... Ale lepiej, żeby Lara- chan nie wiedziała, że rozmawiam z tobą, bo ona twierdzi inaczej i...

- Dobra, nie mów nic więcej! - powiedział szybko, zanim Akochi zdążyła rozgadać się jeszcze bardziej. - Słuchaj, ja muszę na chwilę gdzieś iść, ale... Mam ee zadanie dla ciebie, właśnie! Musisz... Musisz znaleźć te.. No - szkła kontaktowe, tak! - rzucił, jednak widząc minę dziewczyny, szybko się poprawił: - To takie małe, delikatne i niewidzialne dla oka rzeczy. Są mi bardzo potrzebne, dzięki nim.... No wiesz, ten...

- Mniej histeryzujesz? - podpowiedziała Akochi, robiąc po raz pierwszy zdziwioną minę.

- Dokładnie! - wykrzyknął, wdzięczny, że ona zupełnie nie wiedziała o czym mówi. - No i je gdzieś tutaj zgubiłem, a sam jestem beznadziejny w szukaniu - nie to co wy, strażnicy, czy jak wam tam było... Te szkła są dla mnie bardzo ważne, bez nich może mi się coś złego stać i czy mogłabyś...

- Jasne - odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. - Zostaw to mnie - uratuję cię, zabawny Ambrue z opresji! Jestem najlepsza w szukaniu!


- Jestem ci niezmiernie wdzięczny.. To ten - ja idę, wrócę za pięć mi... Za parę chwil, ok?

Jednak dziewczyna już go nie słyszała, bowiem kucnęła i z ogromnym skupieniem i starannością próbowała wyszukać ręką "niewidzialnych szkieł na histeryzowanie". Zresztą Andrew też nie czekał na odpowiedź. Bowiem, najszybciej jak się dało, wbiegł do budynku. Musiał znaleźć Larę i to szybko.
Co ona sobie myślała?! Przecież Akochi mogłaby równie dobrze zaczepić jakiegoś szkolnego zbira i... Po chwili namysłu, doszedł do wniosku, że nie chciałby wiedzieć, co byłoby dalej.

Przemierzał korytarze tak szybko, jak się tylko dało. Za oknem zaczęło sie ściemniać, mimo, że dopiero dochodziła osiemnasta. Zaczął żałować, że nie spytał się Akochi, jaki był dokładny cel Lary. Teraz musiał otwierać wszystkie drzwi i wyszukiwać wzrokiem burzy czarnych, prostych włosów, przez co nie uniknął małej konfrontacji ze sprzątaczką, wściekłej za brudzenie, dopiero co umytej, podłogi.

W końcu przystnął przy sali geograficznej na pierwszym piętrze, aby złapać dech. Nie był pewien, po jakim czasie Akochi dojdzie w końcu do wniosku, że nie znajdzie szkieł kontaktowych, chociaż, z drugiej strony, własnie sam czuł się, jakby szukał czegoś, czego w tym miejscu naprawdę nie było.

"Zresztą, co niby Lara miałaby tutaj zrobić?" - pomyślał, łapiąc dech. "I czemu dopiero po lekcjach? Nie mogły wrócić wcześniej? A może to było coś niebezpiecznego i nie chciała mieszać w to istot ludzkich?" W końcu wynormował oddech, zatem ponownie zaczął biec.

"Chwila - "istost ludzkich"?! Nie wierzę, że tak powiedziałem, nawet w myślach!" - pomyślał, czując, jak robi się czerwony. 


Nagle, przebiegając obok sali biologicznej, do jego uszu dobiegł straszliwy ryk. Zatrzymał się tak gwałtownie, że potrzebował chwili, aby złapać równowagę. Znał ten odgłos. Już gdzieś go słyszał. W koszmarze, mógłby ktoś sarkastycznie powiedzieć. W koszmarze, który przedostał się do rzeczywistości.

- Lara?! - wykrzyknął, czego zaraz po chwili pożałował. Była to największa głupota, jaką mógł w tamtej chwili zrobić. Nawet jeśli Lara też była w tamej sali i tak nie odpowiedziałaby na jego wołanie, a on tylko dostałby potem kolejną remprymendę (od dziewczyny! Jakby nie wystarczał upokarzający już sam fakt, że już wcześniej uratowała mu życie!). W ten sposób zaś tylko zwrócił na siebie uwagę potwora, który, rycząc zwłowieszczo, dość szybkim krokiem zaczął iść w jego stronę.


Andrew z wrzaskiem odwrócił się na pięcie, po czym zaczął uciekać. Lara chyba jednak miała rację, co do "niszczenia jego nudnego życia" - jeszcze wczoraj nie widziałby tego stwora i miałby spokój.. Właśnie! Gdzie ona jest, kiedy akurat bywa potrzebna?! Albo chociaż nawet Akochi... Ktokolwiek! Czy to nie powinno być ich główne zadanie - bronienie ludzi przed tamtymi monstrami?! A już zwłaszcza tych, którzy mogą te potwory zobaczyć?!

Nagle, skręcając za róg, wpadł w wielki poślizg.

"Mokra podłoga! Po prostu świetnie!" - pomyślał, a zaledwie chwilę potem wylądował na świeżo umytych panelach. A koszmar w tym czasie nie próżnował - dosłownie chwilę potem znalazł się przy chłopcu. Dopiero teraz miał okazję się mu przyjrzeć. Potwór zdecydowanie różnił się od tego z zeszłej nocy. Wyglądem skojarzył mu się trochę z Cerberem - psem piekieł. Albo raczej jego jedną trzecią. Był to czworonożny, obrośnięty czarną sierścią stwór. Z pyska wystawał mu pokaźny rząd ostrych jak brzytwa zębów, zaś za uszami wyrastały mu białe, zakręcone trochę jak u barana, rogi. Jego łapy, zakończone ogromnymi pazurami, były spętane srebrnym łańcuchem, co jednak nie przeszkadziłoby mu w szybkim tempie dogonić, a potem zapewne dorwać Andrew. Do tego wszystkiego jeszcze dochodził długi, czarny ogon, o dość dziwnym kształcie. Na szyi wisiała mu upiorna, fioletowa obroża z kolcami i zawieszoną małą czaską z przodu.

Piekielny pies zatrzymał się, jakby ostatentacyjnie chciał wywołać w Andrew jeszcze większy strach, po czym włączył najwyższy bieg, gnając prosto w stronę sparaliżowanego z przerażenia chłopaka. Nie miał szans uciec. Może gdyby się nie wywrócił, udałoby mu się go zgubić, ale było już za późno. Nastolatkowi zostało tylko jedno - zamknąć oczy i mieć nadzieję, że:

a)ktoś w ostatniej chwili go uratuje,

Dzieliło ich już tylko pięć metrów, cztery, trzy...

b) będzie to o wiele szybsze i mniej bolesne umieranie, niż przewidywał,

Dwa i półmetra odległości, półtora, jeden i...

- Co?! - wyszeptał, otwierając w niedowierzaniu oczy. Potwór dalej stał około trzy czwarte metra dalej z otwartą paszczą, z której wydobywały się kolonie śliny. Nie mógł się ruszyć, ani nawet zamknąć tego pyska, bowiem przeszkadzała mu jedna, dość istotna rzecz...

- Idiota!

A nawet dwie.

- Zdajesz sobie sprawę, co za chwilę mogłoby się stać?!
Jedną z nich była Lara, która zagrodziła własnym ciałem drogę potworowi, drugą był jej miecz, który wbiła między górny a dolny rządzębów potwora. Znów była w swojej "właściwej" formie - czarna sukienka i równie ciemne, mroczne skrzydła u pleców. Jedynie burzowy humor i cięty język pozostał ten sam, co tego ranka.

- Prze-prze-przep... - próbował wyjąkać, ale zaraz mu przerwano:

- Nie przepraszaj, tylko zamkni sięj i weź nogi za pas! Nie zdołam go wiecznie tutaj trzymać, imbecylu!

Zaledwie udało się jej to wykrzyczeć, kiedy nagle potwór odzyskał pewność siebie, a wraz z nią siłę, której użył, aby z całej siły zamknąć pysk, mimo tkwiącego w nim miecza. W ostatniej chwili udało się Larze uratować rękę przed zmiażdżeniem przez siekacze koszmaru. On jednak nie miał zamiaru dać drugi raz się zatrzymać - od razu z głośnym rykiem zaszarżował w stronę dziewczyny, zwalając ją z nóg tak, że zatrzymała się dopiero z impetem przy ścianie. Do uszu Andrew dobiegł nieprzyjemny odgłos łamanej kości. Pozostało mieć nadzieję, że to była tylko ręką, bądź nadgarstek.

Jednak potwór szybko stracił zaiteresowanie pół przytomną strażniczką, bowiem zaraz potem ruszył ponownie na Andrew.

To był koniec. Tym razem nawet nie łudził się, że ktoś ruszy mu na pomoc - jedna z zdolnych do tego osób szukała szkieł kontaktowych, nieświadoma wszystkiego, drugą zaś leżała parę metrów dalej pod ścianą, z przynajmniej jedną połamaną kością, jak nie gorzej. Już widział, jak tylne kończyny zwierzęcia przygotowują się do skoku. Zbytnio się nie namyślając, szybko zasłonił rękami twarz, kuląc się cały, jakby to mogło cokolwiek pomóc.

Potwór znalazł się w powietrzu, po czym zaczął niebezpiecznie spadać w jego kierunku, wyciągając przednie łapy w stronę głowy chłopca. Już dzieliły ich zaledwie milimetry, kiedy nagle...
_____________________________________________________________________________________________
No i w końcu się pojawił! ^^ Mam nadzieję, że jeszcze ktoś na to czekał, pomimo dość długiej przerwy :c