Szukaj na tym blogu

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 4

Delikatne światło w odcieniu jasno-żółtym sączyło się z drżących, bladych dłoni, skierowanych na wprost zakrwawionej i nieco wykręconej pod dziwnym kątem ręki czarnowłosej dziewczyny, siedzącej obok.
- Naprawdę nic mi nie jest - mruknęła Lara. Zaraz potem jednak zaprzeczyła swoim słowom, krzywiąc się nieznacznie na przypadkowe muśnięcie jej ręki przez Akochi.
Ona z kolei wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Tylko przygryziona już chyba nawet do krwi warga i zaciśnięta pięść z wbitymi paznokciami w skórę ją powstrzymywały od wybuchnięcia płaczem.
- N-na pewno? - wyjąkała nieśmiało, obdarzając przyjaciółkę takim spojrzeniem, jakby ta zaraz miała wyzionąć ducha.
- Przestań się mazać - przecież nie pierwszy raz widzisz rozwaloną głowę, czy złamaną rękę - odparła, po czym znów syknęła z bólu, kiedy drżąca dłoń Akochi ponownie przez przypadek ją musnęła.
- Jeszcze tylko chwila - wymamrotała takim tonem, jakby to były przeprosiny, jakby naprawdę czuła się winna, za to co się stało, mimo, że nie do końca z jej winy.
- Myślę, że mamy teraz większe problemy - mruknęła Lara, po czym ostentacyjnie spojrzała na dotąd milczącego i obserwującego tą całą rozmowę nieco z boku Andrew.
On zaś stał oparty o ścianę z założonymi rękami, wpatrując się w podłogę. Również trochę martwił się o Larę (czego oczywiście na głos nigdy by nie przyznał), jednak w tamtej chwili bardzo trudno byłoby mu sklecić jakieś zdanie. Zresztą stwierdził, iż lepiej nie podchodzić do wściekłej dziewczyny, która, jak się okazuje, nie jest wcale taka najgorsza we władaniu mieczem. Jakby tego mało, to ona go obroniła, narażając swoje życie. Dla Andrew oznaczało to ogromną porażkę i cios dla jego dumy. Miał wrażenie, że wszyscy ci książęta z bajek na białych koniach teraz patrzą na niego z wielką dezaprobatą.
- Sugerujesz, że niby to sobie zaplanowałem? - odburknął, co było niezbyt stosowne do danej sytuacji.
Jak to w ogóle się stało? Dlaczego? Jakim cudem?
- Nie wiem już sama, co o tym myśleć - odparła, rzucając mu ostrzegające spojrzenie kątem oka.
Wszystko to było dla niego zbyt skomplikowane, Zresztą, patrząc po minie Akochi (której uwagę w końcu, na krótką chwilę, zwróciło coś innego niż obrażenia przyjaciółki), cała trójka rozumiała z tego tyle samo, czyli kompletnie nic.
Co takiego się wydarzyło? Wróćmy może do momentu, kiedy Lara z impetem została odepchnięta przez potwora na pobliską ścianę. Zdążyło usłyszeć wielki huk, potem zaś zrobiło jej się nieco ciemno przed oczami. Na szczęście nie straciła przytomności, ale ledwo była w stanie cokolwiek widzieć, a na domiar złego ból złamanej i wykręconej ręki oraz rozwalonej głowy przeniknął jej ciało tak, że nie miała siły się podnieść.
"Kusa! Cholera! Wstawaj już! Już nieraz oberwałaś gorzej, a..."
Nie dokończyła swojej myśli, bowiem właśnie w tamtym momencie potwór minął ją, kierując się na wprost leżącego parę metrów dalej Andrew, który najwidoczniej również nie mógł, tym razem z kolei ze strachu, się ruszyć.
"Nie!!!" - próbowała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w krtani. I tak było już za późno - rozpędzone zwierzę zgięło tylne nogi, przygotowując się do skoku, po czym wzniosło się w powietrze z wyciągniętymi pazurami w stronę chłopca.
Wiedziała, że jeśli nawet w tej chwili zniknęłyby mroczki sprzed oczu i jakimś cudem udałoby się jej podnieść , nie dałaby rady dobiec i spełnić swojego głównego obowiązku - ochrony śmiertelników, nawet tych bez ani grama instynktu samozachowawczego, czego przykład miała na załączonym obrazku. Niestety, nie był to też powód, dla którego nie miałaby zaryzykować swojego życia.
W ostateczności mogłaby wezwać dowództwo o pomoc, ale to równoważyłoby się z przyznaniem się do ogromnej porażki oraz do tego, iż ona i Akochi zostały obdarzone zbyt dużym zaufaniem. Z pewnością mogłyby po takim czymś już na dobre pożegnać się ze światami średniego poziomu, nie wspominając już o tych wyższych. Do tego, przy odrobinie szczęścia, uratowałoby to jedynie jej życie.
Właśnie była już bliska do chwycenia się tej deski ratunku, kiedy nagle usłyszała przeraźliwy ryk.
Niezbyt znała się na mowie Koszmarów, ale tym razem była, iż tak nie brzmi odgłos zwycięstwa, czy połykania ofiary. Przypominało to raczej ludzki krzyk o potwornej barwie głosu, spowodowany wielkim bólem.
Wbrew sobie, w końcu odważyła się spojrzeć w tamtą stronę. To, co tam zobaczyła zdecydowanie przerosło jej najśmielsze oczekiwania.
Potwór leżał i pluł wściekle krwią pod ścianę, zaś niecały metr dalej znajdował się Andrew, w pozycji pół stojąco-klęczącej. Wyglądał jakby i on miał zaraz wyzionąć ducha, ale nie to wprawiło Larę w osłupienie.
Uczynił to wielki, błyszczący miecz z błękitną rękojeścią, który, również cały we krwi, spoczywał w prawej dłoni nie mniej zszokowanego Andrew.
- Co do... - zdołała wykrztusić z siebie z wielkim trudem, wytrzeszczając oczy.
- N-nie mam pojęcia - wymamrotał nie mniej zdezorientowany brunet, jednak zaraz jego uwagę przykuł ponownie piekielny pies, który, mimo przebicia mieczem nie utracił jak widać woli walki; na drżących nogach przybliżał się ponownie w stronę chłopaka.
" Nawet, jeśli uda mi się stanąć o własnych siłach, nie dam rady długa się utrzymać się na nogach wystarczająco długo, aby go pokonać" - pomyślała, zaciskając ze złości usta. A więc nie miała zbytniego wyboru - musiała zrobić coś wbrew sobie, czy tego chciała, czy nie. Zdecydowanie wbrew sobie.
- Musisz mu wbić ostrze prosto w miejsce, gdzie normalnie znajdowałoby się jego serce! - krzyknęła w stronę przerażonego Andrew, nie wierząc, że to naprawdę robi. Chociaż, określenie jego stanu jako "przerażony" było w tamtej sytuacji niemałym niedopowiedzeniem. Pomimo tego, skinął on głową lekko, pokazując, że dotarły do niego słowa Lary, chwycił porządniej miecz, ilustrując wzrokiem tors zwierzęcia, po czym zgiął nogi, przygotowując się do skoku. Ręce trzęsły mu się niemiłosiernie, do tego i on z trudem trzymał się na nogach. Sam doskok do zwierzęcia będzie sporym wyczynem, nie wspominając już o zabiciu go.
"Chwila, co ja sobie myślę?! Jak mam tak po prostu wbić mu ten kawał żelastwa w ciało?!" - pomyślał w desperacji, jednak kolejny ryk powoli podnoszącego się zwierzęcia posłużył mu się za odpowiedź. "A więc albo on, albo ja... I Lara, chyba już na deser... O nie! Co to, to nie - nie ma mowy, abym się tak zbłaźnił przed jakąś nie do końca normalną dziewczyną i do tego naraził nas oboje na niebezpieczeństwo!" - zmobilizował się w myślach, czując się już nieco pewniej. Co prawda, ręce trzęsły mu się dalej, jednakże nie wahał się już - wiedział, że zabijanie jest złe, jednakże siedzenie z założonymi rękami, kiedy ktoś ginie na jego oczach jest jeszcze gorsze. Nie wspominając o tym, że sam sobie przy okazji życie ratuje tym dalej niezbyt moralnym czynem... O ile w ogóle nie padnie, zanim do czegokolwiek dojdzie.
Odbił się nogami od podłogi. Wszystko widział, jakby w zwolnionym tempie - Koszmara całego w swojej krwi szczerzącego kły w jego stronę, Larę pod ścianą, również w nie najlepszym stanie oraz swoje ręce - dalej drżące, z czerwonymi planami - już nawet stracił rachubę, od kogo się wzięły, tym razem dzierżące ten przedziwny miecz, który wziął się znikąd.... Jak to wszystko się stało - najpierw tamta wczorajsza noc, a teraz to. Czy jeśli zabije tamto stworzenie, uwolni się od tego wszystkiego?
"Nie, z pewnością nie będzie to takie łatwe" - pomyślał, zaciskając zęby. "Ale są teraz chyba bardziej naglące sprawy"
Zacisnął dłonie na rękojeści jeszcze bardziej. Teraz albo nigdy.
"Cholera, jak to ona mówiła? Tam gdzie powinno znajdować się serce?"
Trzy.
" Ale niby jakim cudem mam tak po prostu trafić tam za pierwszym razem?! I jak głęboko? Nigdy nie chodziłem na żadną szermierkę, czy inne dziwne zajęcie tego typu, skąd mam wiedzieć, czy dobrze zrobiłam, czy dobrze trzymam? Jakby tego było mało, ten miecz jest strasznie ciężki!"
Dwa.
"Po prostu to zrób."
Jeden.
I koniec. Skończyło się to niemal tak szybko, jak zaczęło - wbrew wcześniejszym obawom Andrew doskoczył i wbił z całej siły miecz w klatkę piersiową zwierzęcia, zanim ono zdążyło zaatakować chłopaka, już wcześniej skołowane poprzednim atakiem. Udało się - chłopak szybko wyciągnął cale we krwi i czymś, co musiało być wnętrznościami potwora, ostrze, nie zważając na to, że te wszystkie flaki zaraz znalazły się na jego spodniach i butach. Koszmar ostatni raz zawył z bólu (a może wściekłości?) po czym, słaniając się na nogach padł na podłogę, gdzie po paru sekundach zamienił się w pył, który zaraz rozwiał wiatr, nie wiadomo skąd i jakim cudem pojawiwszy się w tamtym zamkniętym, szkolnym korytarzu. Po prostu zniknął, jakby tak naprawdę nigdy nie istniał.
Zaraz potem pojawiła się mająca, jak się okazało, niesamowite wyczucie czasu rozhisteryzowana (dla odmiany) Akochi (nic nie wspominająca o żadnych szkłach kontaktowych), na przemian przepraszająca, że nie wyczuła wcześniej obecności niebezpieczeństwa oraz pytająca co pięć sekund, czy na pewno nic im nie jest. Mimo przeczących odpowiedzi Lary (i niemrawych, niezrozumiałych odburknięć Andrew), w końcu podwinęła rękawy i wtedy pojawiło się tamto dziwne, żółte światło, idące z jej delikatnych dłoni.
Od samego początku zastanawiał się, co to mogło dokładnie być. Na pierwszy rzut oka wyglądało jak dwie wielkie kule, zawieszone w powietrzu, tuż nad dłońmi dziewczyny. Jednakże, po dokładniejszym przyjrzeniu się, doszedł do wniosku, że przypominają mu bardziej kolorowe światło, płynące z reflektorów na dyskotekach, z tą różnicą, że kompletnie nie raziło w oczy i było bardzo delikatne. Wręcz coś przyciągało do nich wzrok jeszcze bardziej.
Nie mógł się powstrzymać, mimo całej zaistniałej sytuacji, od wpatrywania się z urzeczeniem w to coś i nie chodziło tu tylko o wygląd - pod wpływem tego światła rany Lary zaczynały powoli znikać!
- Ale jak... - zaczął, ale zaraz brunetka uprzedziła jego pytanie:
- Lecznicza moc i nie zadawaj więcej pytań, przynajmniej na razie - odparła oziębłym tonem, unosząc w górę zdrową rękę, na co Akochi ponad ramieniem przyjaciółki wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z chłopakiem, po czym mrugnęła do niego serdecznie. Jak widać, w końcu udało jej się znacznie uspokoić.
Larze jednakże nie mogło to przyjść z taką samą łatwością. Wciąż nie mogła sobie wybaczyć, że w pierwszym-lepszym starciu z Koszmarem dała ciała - opuściła gardę,odsłoniła się na cios, naraziła na niebezpieczeństwo jednego nie do końca rozgarniętego człowieka i, najgorsze - musiała prosić go o pomoc! Jako Strażnik nie było mowy o bezsilności - w końcu to ona powinna bronić ludzi, a nie na odwrót!
Przecież już nie raz oberwała gorzej, nawet na zwykłym treningu. W końcu jej oddział - Grupa Pierwsza, specjalizowała się głównie w walce. Od samego początku towarzyszyły jej bóle i siniaki. Cios od Koszmara o tak niskim poziomie zaawansowania nie powinien zrobić na niej większego wrażenia, ba! Nie powinien nawet jej się dosięgnąć!
W takim razie, jakim cudem to wszystko się wydarzyło? Krew, obrażenia... No i ten miecz.

" Pięknie. Dowództwo mnie normalnie zabije" - pomyślała, dopiero po jakiejś chwili zdając sobie sprawy, jak to zdanie zabrzmiało ironicznie w jej sytuacji. "Jestem już naprawdę skończona. Odsuną mnie od świata Ziemia, tego oszołoma poddadzą jakimś badaniom, a mnie i Akochi pozwolą co najwyżej myć podłogę w Highwyvernardzie! Żegnaj praco Strażnika, żegnajcie ambicje i plany, a to wszystko, bo jakiś dupek akurat nam dwóm się musiał trafić na misji!
Ale to dupek, który ma miecz. I to nie jakieś tam pierwsze-lepsze żelastwo, tylko ostrze Eridenu (a przynajmniej coś kropkę w kropkę je przypominające) -  przysługujące i możliwe do "wywołania" wyłącznie przez Strażników! Jest to niemożliwe, aby ot tak sobie pojawiło się nagle w dłoni człowieka, w niebezpieczeństwie, czy nie!
W takim razie pozostają tylko dwa wyjścia - jest to inny rodzaj miecza, wyglądający tak samo i mniej więcej "działający" tak samo jak ostrze Eridenu, albo ten chłopak nie jest tak naprawdę człowiekiem...
Bez sensu!" - prychnęła, dalej pogrążona w myślach. "Ani jedno, ani drugie wyjaśnienie kompletnie się kupy nie trzyma!
Jest chyba tylko jedna osoba, która mogłaby w jakiś sposób te wszystkie anomalie wyjaśnić, nie narażając żadnego z nas na niebezpieczeństwo, czy zbytnio zainteresowanie ze strony dowództwa..."
- Ruszcie się, idziemy - odparła, wstając gwałtownie. Co prawda, dzięki mocy Akochi rany się zasklepiły, lecz niestety zawroty głowy już zostały - zaraz bowiem zachwiała się niebezpiecznie, jednak, na szczęście, po chwili zyskała ponownie równowagę. Nie miała teraz na to czasu - sprawa okazała się naprawdę nagląca.
- Jeszcze nie skończy... - zaczęła Akochi.
- Później dokończysz. Mamy teraz coś ważniejszego na głowie.
- Chwila, macie mnie zamiar tak po prostu zostawić?! - oburzył się Andrew.
- Chciałabym zauważyć, że idziemy tak tylko i wyłącznie ze względu na ciebie - odparła Lara, przewracając oczami. - Rusz się w końcu; nie mam całego dnia! Ty też, Akochi...
- Chwila, przecież nie mogę wyjść do ludzi w takim stanie! - krzyknął Andrew. Miał trochę racji - jego ubranie całe było pokryte krwią oraz w niektórych miejscach wnętrznościami Koszmara. Lara wyglądała niewiele lepiej. - To nie jest Halloween, jeszcze mnie wezmą za jakiegoś mordercę, albo... - Tu przerwał, bowiem jego uwagę zwrócił tym razem histeryczny śmiech Akochi. - O co ci chodzi? - warknął, wyraźnie zirytowany, co jeszcze bardziej rozśmieszyło dziewczynę.
- Nic nie zauważyłeś? - odparła Lara kpiącym tonem, unosząc brwi.
- O co wam chodzi? Nie możecie choć raz po prostu powiedzieć, zamiast się ze mnie nabijać?!

- Baka. Idiota - mruknęła zgryźliwie Lara pod nosem. - Naprawdę nie zauważyłeś, że nie jesteś już w swojej ludzkiej postaci?
- Że co?! - wykrzyknął Andrew, tym razem bardziej zdezorientowany, niż wściekły. Szybko omiótł wzrokiem swoje ciało. Ku jemu zdziwieniu wszystko było w porządku. - O czym ty mówisz?
- Dłonie - podpowiedziała wzdychając ze zniecierpliwieniem.
Andrew z lekkim niepokojem zerknął kątem oka na daną część ciała, po czym nagle odskoczył jak oparzony, omal przy tym nie wpadając na ścianę.
- Co-co to ma być?! - krzyknął z przerażeniem.
Określenie jego dłoni bardzo bladymi byłoby sporym niedopowiedzeniem. One po prostu w jakiś sposób stały się przezroczyste!
- Co-co wyście zrobiły?! - wykrzyknął, wyciągając przed siebie dłonie jak najdalej, jakby chciał od nich uciec.
- Niestety muszę cię rozczarować - jedyną osobą, która mogła doprowadzić je do takiego stanu, jesteś właśnie ty. Chociaż, jeśli chodzi o tak beznadziejny przypadek...
- Dobra, źle się widać wyraziłem - co się z nimi stało? I jak mam je przywrócić do dawnego stanu?!
W odpowiedzi Lara głośno westchnęła z irytacją. Naprawdę czasu zostało niewiele, a temu akurat się zebrało na pogaduszki i, niestety, wyglądało na to, że nie miał zamiaru tak po prostu odpuścić.
"Jeżeli przez te twoje kretyńskie wybryki będę miała problemy z dowództwem, przysięgam, że znajdę cię, przeklęta ludzka istoto, choćby jedną nogą w grobie i własnymi rękami zatłukę tak, że nawet twoja matka będzie miała problem z rozpoznaniem zwłok!" - pomyślała, zaciskając ze złości wargi. "Zbyt dużo wysiłku zabrało mi osiągnięcie obecnej pozycji, ,żeby jakiś nie do końca rozgarnięty człowiek miał mi to wszystko w jednej chwili zepsuć!"
- To, w jakim stanie teraz się znajdujesz, nazywa się Seishin-soto - Widząc minę Andrew od razu dodała, przewracają oczami z irytacją. - Czyli uzewnętrzniona dusza, dosłownie: "Dusza na zewnątrz", czy coś w tym stylu...
- To świetnie, że już wiem, jak to się nazywa, ale o co w tym chodzi?! I co mam z tym zrobić, jak wrócić do mojego prawdziwego ciała, bez żadnych uzewnętrznień i innych tego typu bzdur?!
- Pamiętasz, kiedy za pierwszym razem ujrzałeś Koszmara, a ściślej mówić - go nie ujrzałeś? - spytała, wzdychając głośno.
- No tak... - odparła nieco niepewnie Andrew. - Mówiłaś, że poprzez dotyk Strażnika...

- ... można zniszczyć sobie życie - dokładnie tak. - dopowiedziała zgryźliwie Lara. - A teraz pytanie za dwadzieścia punktów - dlaczego twoi kumple z klasy mogli mnie i Akochi zobaczyć, mimo, że nie poobmacywałyśmy wszystkich po kolei?
- Eee...
- To było pytanie retoryczne - byłabym w niezłym szoku, jakby istota twojego pokroju znała na nie odpowiedź - odparła Lara, krzywiąc się w niesmaku.
- Rozumiem, że nie powiedzie mi, tak?! - spytał już nieźle zirytowanym tym wszystkim, a już zwłaszcza tą ostatnią uwagą, Andrew.
- Oho - chyba się wkurzył! - zauważyła z niemałą radością Akochi.
- Można tą widocznością, bądź właśnie jej brakiem nieco sterować... Przynajmniej na ogół, każdy powinien posiadać tę umiejętność. Każdy Strażnik, oczywiście - dodała, cały czas zezują ostentacyjnie na Andrew. - Normalnie jesteśmy niewidoczni dla tak prostych istot jak ludzie, bowiem nie posiadamy ciała. Znajdujemy się wtedy właśnie w Seishin-soto. Mogą nas zobaczyć wtedy jedynie obdarzeni "świadomym wzrokiem", czyli w waszym świecie byliby to bodajże tylko martwi oraz ci nieszczęśnicy, dotknięci przez jakiegoś Strażnika.
- Ale jak martwi? - wyrwało się Andrew.
- Z tego, co mi wiadomo, wy to nazywacie "duchami", czyż nie tak? - odpowiedziała, zerkając ukradkiem na zegarek, wiszący na ścianie. - Nie martw się, jeszcze z tobą nie jest tak źle, chociaż, biorąc pod uwagę twój niezawodny instynkt samozachowawczy to raczej jest to tylko kwestią czasu...

- Że co?! - wykrzyknął ze złością, jednak zaraz zamilknął, widząc wystrzeloną w jego stronę drobną (co nie znaczy, że słabą) pięść, zatrzymaną dosłownie parę cali przed nosem chłopaka. - Nic, nie ważne- wymamrotał, czując się jak się jeszcze bardziej czerwieni. Jakim cudem on dał się wciągnąć w to wszystko - potwory, krew, zabijanie, a teraz groźby rzucane przez jakąś dziewczynę?!
- O czym to ja mówiłam? A, tak - jednakże, w związku z tym, że stacjonujemy przez kiepsko świadomych duchowo, może się zdarzyć, iż będziemy musiały się ujawnić. Dzięki temu, iż w naszym naturalnym stanie - Seishin-soto, wygląd Strażników wygląda niemal identycznie do waszego, ludzkiego, z jednym tylko wyjątkiem - przeźroczystymi właśnie dłońmi. Każdy, nawet dopiero co początkujący Strażnik powinien umieć zmieniać ten stan, siłą woli.
- Chyba zaczynam się nieco gubić - mruknął Andrew, przeczesując prawą dłonią włosy.
- Naszym naturalnym stanem jest Seishin-Soto, czyli bycie niewidocznym dla idiotów twojego pokroju. Wy za to macie odwrotnie - dla was jest on czymś sprzecznym z naturą. Podczas, gdy my - Strażnicy, możemy swobodnie przechodzić z jednego do drugiego stanu, zazwyczaj nie potrzebując wielu lat szkolenia, tak dla was jest to nienormalne i z reguły niemożliwe - odparła Lara, wzdychając ostentacyjnie.
- To w takim razie jakim cudem udało się mi przejść do tego Seicoś?
- Właśnie mamy iść się tego dowiedzieć. Ze względu na twoją... Hm, dość dziwną przypadłość...
- Przypadłość?! Żartujesz teraz sobie?!
- ... nie możemy sobie ot tak po prostu pójść z tym do dowództwa. Na szczęście jest ktoś, kto rozumie słowo dyskrecja i powinien nam być w stanie pomóc.
- Nam? - spytała tym razem lekko zaskoczona Akochi.
- Tak. Nasz pan wspaniały nie umie, jak widać, przejść znów do formy widocznej i chyba jeszcze tego nawet nie zauważył - odparła Lara.
- Mogłabyś chociaż przez chwilę przestać traktować mnie jak idiotę? - spytał Andrew, zrezygnowanym już tonem.
- W takim razie pokaż, jak wracasz do swojej wspaniałej, ludzkiej postaci. Będzie przynajmniej jeden problem mniej - odparła Lara, zakładając ręce z nieco złośliwym uśmieszkiem goszczącym na ustach.
Andrew zerknął kątem oka na Akochi, oczekując choćby odrobiny wsparcia, czy może podpowiedzi z jej strony, jednak bez skutku. Nieco speszony wymamrotał:
- A może jakaś mała podpowiedź?
W tym momencie Akochi znów zaczęła histerycznie chichotać.
- Nie mam bladego pojęcia o czym ty do mnie teraz mówisz. Dla nas, po tylu latach bycia Strażnikiem jest to naturalne, jak dla was bycie ze strasznie uszkodzonym instynktem samozachowawczym.
- Bardzo zabawne - fuknął Andrew z rozdrażnieniem. Ile ona ma jeszcze zamiar mu to wypominać?!
- A co, nie mam racji? - odparła Lara. - Darwin to się przy tobie z całą jego teorią o wymieraniu słabszych gatunków normalnie się w grobie przewraca.
- Sugerujesz, że jestem słaby?! - wycedził przez zęby. Ta rozmowa zaczynała go coraz bardziej irytować.
- Raczej, iż powinieneś zginąć już wieki temu, przy takim podejściu do życia i śmierci...
- I kto to mówi - popatrz lepiej na siebie! Sama rzuciłaś się jak jakiś bohater z komiksów i skończyło się na tym, że ja, tak zwany idiota bez instynktu samozachowawczego, musiał odwalić twoją robotę!
- Oh, uwierz - gdyby nie było mi szkoda twojego zadka na pożarcie przez Koszmary, pokonałabym je z palcem w tyłku - przy odrobinie szczęścia może zachowałbyś głowę w całości bez mojej obrony.
- Eeeej, nie chcę przerywać waszej zabawy, ale nie mieliśmy przypadkiem iść do Pana-kieliszka? - przerwała im w końcu Akochi, która dotąd, podczas całej tej wymiany zdań, jak gdyby nic siedziała w ciszy na stole, wymachując nogami na wszystkie strony.
- Że co, proszę?! - spytał Andrew, patrząc z lekkim przerażeniem w stronę Lary.

- Lepiej nie pytaj - odparła, krzywiąc się nieznacznie, jednak nic nie odpowiedziała na dość kontrowersyjną uwagę Akochi. - Chodźmy już lepiej. Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej - nie mogę już się doczekać, kiedy w końcu będę mogła się od ciebie uwolnić - mruknęła, rzucając Andrew zniesmaczone spojrzenie.
Chłopak już nawet nic nie odpowiedział. Domyślał, czym ponownie to się skończy, więc tylko westchnął głośno, po czym ruszył niemrawo za brunetką.
- Ona zawsze taka milutka, czy tylko od święta? - szepnął do ucha różowowłosej.
- Słyszałam!
Jak widać, nie tak dyskretnie, ani wystarczająco cicho.
- Coooo? - spytała głośno, kompletnie niespeszona Akochi. - Aa! Masz na myśli to?
- Tak... - odparł ostrożniej, krzywiąc się lekko. - Cokolwiek to "to" miała na myśli - dopowiedział po cichu, tak, że nawet Lara tego nie powinna dosłyszeć.
- A to tylko dzisiaj jest taka wygadana i miła dla obcych! - odpowiedziała, szczerząc się szeroko. - Normalnie to jest o wieele gorzej!
- Co?! - zdziwił się Andrew. - To jest w ogóle możliwe?!
- To też słyszałam!!!

wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 3

Wreszcie zadzwonił dzwonek, oznaczający koniec tego nieszczęsnego, szkolnego dnia. Lara i Akochi nie pojawiły się na już na żadnej lekcji, na których, nikt ich i tak nie oczekiwał. Dalej wszyscy robili wielkie oczy, kiedy wspominał coś o wymianie uczniowskiej. W sumie ciężko było się nie dziwić - sam jeszcze wczoraj nic o niej nie słyszał, ale jednego był pewien - Lara i Akochi istniały naprawdę, mimo wszystko. Widział je, rozmawiał z nimi - nie moglo mu się to wszystko przyśnić, prawda?

Na szczęście klasa długo nie rozpamiętywała tego, co się działo na pierwszej lekcji. Tylko Isamu co jakiś czas przechodząc ze złośliwym uśmieszkiem, rzucał jakąś uwagę, co do tych "wymyślonych dziewczyn z wymiany".

Ale i tego nadszedł już kres, bowiem wraz z końcem lekcji, a co za tym idzie - koniec towarzystwa swojego, potencjalnego wroga, koniec zbiorowej amnezji i koniec wszystkich innych dziwnych zdarzeń... Przynajmniej tak mu się wydawało.

Przekonał się o tym bardzo szybko. Zaraz po zakończeniu zajęć dodatkowych (w jego i Caleba przypadku była to koszykówka, Maggie zaś chodziła do koła fotograficznego), cała trójka spotkała się na dziedzińcu, zmierzając, jak zawsze, razem do domu. Jednak nawet nie zdążyli jeszcze opóścić terenu szkoły, kiedy:

- O, tu jesteś!!!

Andrew gwałtownie przystanął, tak, że idący za nim Maggie i Caleb od razu na niego wpadli, cudem unikając upadku.

- Co jest dzisiaj z tobą?! - warknęła wyraźnie zła Maggie, rozcierając sobie stopę, na którą musiał najwidoczniej nadepnąć Caleb przez to wszystko.


- Heeeej, tutaj jesteem! Enriluw, czy jak tam ci było!

"O nie!" - pomyślał Andrew, posyłając, dalej rozwścieczonej Maggie, przepraszające spojrzenie. "Już zaczynam przez to wszystko mieć omamy słuchowe! Przecież nie wróciłyby jak gdyby nic do szkoły, po całym dniu nieobecności oraz tym, co mówiła wcześniej Lara!"

- Enri... Zabawny histeryku! Nie udawaj, że mnie nie słyszysz!

A może jednak się nie przesłyszał? W sumie byłoby to trochę dziwne, gdyby ich cała trójka w tym samym czasie usłyszała coś, czego nie było, bowiem tym razem i Maggie i Caleb się odwrócili, zaledwie chwilę przed tym, jak wyjątkowo lekkie coś (jak na swoje rozmiary) wskoczyło Andrew na plecy, co tym razem naprawdę poskutkowało upadkiem.

- Zabawny histeryku; czemu nie odpowiadasz, jak ciebie wołam?! - wrzasnęła radośnie Akochi, która, niezbyt przejmując się upadkiem, błyskawicznie się podniosła, po czym usadowiła się okrakiem na plecach oszołomionego Andrew.


- Przestań mnie tak nazywać! - wydyszał Andrew, próbując wydostać się spod lekkiego, ale i tak uwierającego ciała Akochi. - I złaź ze mnie!


- To jak mam na ciebie mówić, histeryku? - spytała, wyraźnie ignorując jego drugie polecenie.

- Andrew... Zresztą nieważne! Zejdź... Mógłby ktoś ją ze mnie ściągnąć?!

Dopiero po chwili Maggie się ocknęła jako pierwsza z szoku i ruszyła brunetowi na pomoc. Ku jej zaskoczeniu, bez problemu, czy choćby znaku protestu, udało jej się ściągnąć różowowłosą z pleców przyjaciela.

- Dzięki - mruknął, od razu stając na nogi, w obawie, że znów Akochi na niego wskoczy.

- Możesz nam... - zaczęła Maggie, zezując w tym momencie na Caleba, jednak zrezygnowała, widząc, że przyjaciel myślami jest zupełnie gdzie indziej. - Mógłbyś mi wytłumaczyć, o co tutaj chodzi?!

Jednak zanim Andrew zdążył chociaż otworzyć usta, Akochi znów znalazła się w głównym centrum uwagi:

- Endrue, to twoja siostra, że też tak histeryzuje, czy wy wszyscy tutaj macie taki zwyczaj? - spytała z wprost dziecięcą szczerością w głosie.

- Co do... - zaczęła, kompletnie zorientowana Maggie, jednak tym razem przerwał jej, dotąd milczący, Caleb:

- A wiec jednak nie chrzaniłeś z tą wymianą!


Cała trójka spojrzała na niego, powoli, w myślach przetwarzając jego słowa. Andrew nagle poczuł, że właśnie dzięki zdezorientowaniu Caleba, znalazł właśnie wyjście z sytuacji! Chociaż, widząc minę Maggie, nie był tak na sto procent pewny, czy i ona połknie haczyk.
Oczywiście, jeśli Akochi wyskoczy z jakimś nowym, dziwnym tekstem, będzie to oznaczało stuprocentową porażkę. Musiał to jak najszybciej zakończyć, zanim się sam jeszcze bardziej w tym wszystkim pogrąży. Bądź Akochi zrobi to za niego.

- Właśnie, ale ze mnie gapa - to Akochi, jedna z dziewczyn z wymiany. Akochi - moi przyjaciele: Caleb i Maggie... - mruknął, szczerząc zęby w nieszczrym uśmiechu.

- Miło mi - odparła niepewnie blondynka, wyciągając średnio ochoczo do Akochi rękę. Druga dziewczyna jednak tylko obrzuciła drobną dłoń i jej właścicielkę zainteresowanym spojrzeniem, po czym obdarzyła Maggie nieco zakłopotanym, ale dalej uroczym uśmiechem.

Załamany Andrew schował twarz w dłoniach. Jakby nie wystarczył fakt, że przyjaciółka była do wszystkich obcych bardzo nieufna. W takiej sytuacji pozostały mu dwa wyjścia - albo wcisnąć Maggie kit, że Akochi pochodzi z bardzo niewlkiego, kiepsko rozwiętego w dziedzinie savoir vivre'u, nie do końca cywilizowanego i nieznanego państwa, z mieszkańcami o bardzo jasnej skórze. I włosach.
Albo zabrać stąd Akochi, zanim dojdzie do katastrofy, a potem udawać przed Maggie, że nic się dziwnego nie stało.

Po krótkim namyśle, zdecydował się na tę drugą opcję, wprowadzając plan w życie. Od zaraz.

- No dobra, słuchajcie - było miło... - Tu wymownie spojrzał na Maggie, która jedynie uniosła w odpowiedzi brwi. -... fajnie w ogóle i takie tam, ale czas goni, a ja jeszcze miałem oprowadzić po mieście, trzeba będzie znaleźć Larę i...
- Naprawdę?! - wykrzyknęła Akochi z taką radością, jakby Andrew właśnie oznajmił, że już jutro jest Boże Narodzenie. - Ale super!!!

- No właśnie... - mruknął, po czym, szczerząc zęby, chwycił Akochi za ramię, a nastęonie pociągnął ją za sobą, znikając za rogiem.
Kiedy już znaleźli się z powrotem w holu, a do tego poza zasięgiem słuchu Caleba i Maggie, Andrew przystanął:

- Co ty tu robisz? Nie miałyście ratować świata, czy coś?! Do tego rzuciłyście jakiś czar na moją klasę, że was nie pamiętała, a ja wyszedłem na głupka!... To nie jest śmieszne! - dodał zdenerwowany, widząc, jak z trudem Akochi powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. - W ogóle, co to niby ma być?! Najpierw trujecie mi, jaki to ja wam jestem bezużyteczny, znikacie, a wraz z wami pamięć wszystkich, a teraz, jak gdyby nigdy nic, po prostu tutaj przychodzicie! A zresztą! - mruknął, po czym machnął ręką w zrezygnowanym geście. - Lepiej nie kręć się tutaj i idź do swojej bardziej ogarniętej koleżanki... A właśnie - gdzie ona jest? I czemu zostawiła ciebie tutaj samą?! - wykrzyknął Andrew, który bał się nawet myśleć, co by ta dziewczyna zrobiła, gdyby, na przykład, wyszedł innym wyjściem i jej nie spotkał.

- Lara -chan* mówiła, że musi coś sprawdzić w środku. Nudziło mi się trochę, więc wyszłam na zewnątrz, aby ciebie poszukać, Enruloł!

"Jak można być tak nieodpowiedzialnym?!" - pomyślał, przejeżdżając dłonią po twarzy. Fakt, Akochi raczej nie była już dzieckiem... Ale to nie znaczy, że była odpowiedzialna, a wręcz przeciwnie! Bądź miała jego mentalność... 

- Chodź, idziemy do niej - mruknął zrezygnowany. 

- Nieee, lepiej nie! - powiedziała, po czym roześmiała się na głos, jak to często robią dzieci, jak spłatają komuś psikusa. - Lara-chan mówiła, że mam z tobą nie rozmawiać, że niby potem nie dasz nam spokoju, zniszczymy twoje nudne życie, a my mamy wykonywać naszą pracę. Bla, bla, bla... - powiedziała, po czym na koniec uniosła lewą dłoń w górę, symulując nią tzw. "kłapanie paszcą". - Ale ty nie jesteś nawet taki zły, Arlew, czy jak tam ci było... Ale lepiej, żeby Lara- chan nie wiedziała, że rozmawiam z tobą, bo ona twierdzi inaczej i...

- Dobra, nie mów nic więcej! - powiedział szybko, zanim Akochi zdążyła rozgadać się jeszcze bardziej. - Słuchaj, ja muszę na chwilę gdzieś iść, ale... Mam ee zadanie dla ciebie, właśnie! Musisz... Musisz znaleźć te.. No - szkła kontaktowe, tak! - rzucił, jednak widząc minę dziewczyny, szybko się poprawił: - To takie małe, delikatne i niewidzialne dla oka rzeczy. Są mi bardzo potrzebne, dzięki nim.... No wiesz, ten...

- Mniej histeryzujesz? - podpowiedziała Akochi, robiąc po raz pierwszy zdziwioną minę.

- Dokładnie! - wykrzyknął, wdzięczny, że ona zupełnie nie wiedziała o czym mówi. - No i je gdzieś tutaj zgubiłem, a sam jestem beznadziejny w szukaniu - nie to co wy, strażnicy, czy jak wam tam było... Te szkła są dla mnie bardzo ważne, bez nich może mi się coś złego stać i czy mogłabyś...

- Jasne - odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. - Zostaw to mnie - uratuję cię, zabawny Ambrue z opresji! Jestem najlepsza w szukaniu!


- Jestem ci niezmiernie wdzięczny.. To ten - ja idę, wrócę za pięć mi... Za parę chwil, ok?

Jednak dziewczyna już go nie słyszała, bowiem kucnęła i z ogromnym skupieniem i starannością próbowała wyszukać ręką "niewidzialnych szkieł na histeryzowanie". Zresztą Andrew też nie czekał na odpowiedź. Bowiem, najszybciej jak się dało, wbiegł do budynku. Musiał znaleźć Larę i to szybko.
Co ona sobie myślała?! Przecież Akochi mogłaby równie dobrze zaczepić jakiegoś szkolnego zbira i... Po chwili namysłu, doszedł do wniosku, że nie chciałby wiedzieć, co byłoby dalej.

Przemierzał korytarze tak szybko, jak się tylko dało. Za oknem zaczęło sie ściemniać, mimo, że dopiero dochodziła osiemnasta. Zaczął żałować, że nie spytał się Akochi, jaki był dokładny cel Lary. Teraz musiał otwierać wszystkie drzwi i wyszukiwać wzrokiem burzy czarnych, prostych włosów, przez co nie uniknął małej konfrontacji ze sprzątaczką, wściekłej za brudzenie, dopiero co umytej, podłogi.

W końcu przystnął przy sali geograficznej na pierwszym piętrze, aby złapać dech. Nie był pewien, po jakim czasie Akochi dojdzie w końcu do wniosku, że nie znajdzie szkieł kontaktowych, chociaż, z drugiej strony, własnie sam czuł się, jakby szukał czegoś, czego w tym miejscu naprawdę nie było.

"Zresztą, co niby Lara miałaby tutaj zrobić?" - pomyślał, łapiąc dech. "I czemu dopiero po lekcjach? Nie mogły wrócić wcześniej? A może to było coś niebezpiecznego i nie chciała mieszać w to istot ludzkich?" W końcu wynormował oddech, zatem ponownie zaczął biec.

"Chwila - "istost ludzkich"?! Nie wierzę, że tak powiedziałem, nawet w myślach!" - pomyślał, czując, jak robi się czerwony. 


Nagle, przebiegając obok sali biologicznej, do jego uszu dobiegł straszliwy ryk. Zatrzymał się tak gwałtownie, że potrzebował chwili, aby złapać równowagę. Znał ten odgłos. Już gdzieś go słyszał. W koszmarze, mógłby ktoś sarkastycznie powiedzieć. W koszmarze, który przedostał się do rzeczywistości.

- Lara?! - wykrzyknął, czego zaraz po chwili pożałował. Była to największa głupota, jaką mógł w tamtej chwili zrobić. Nawet jeśli Lara też była w tamej sali i tak nie odpowiedziałaby na jego wołanie, a on tylko dostałby potem kolejną remprymendę (od dziewczyny! Jakby nie wystarczał upokarzający już sam fakt, że już wcześniej uratowała mu życie!). W ten sposób zaś tylko zwrócił na siebie uwagę potwora, który, rycząc zwłowieszczo, dość szybkim krokiem zaczął iść w jego stronę.


Andrew z wrzaskiem odwrócił się na pięcie, po czym zaczął uciekać. Lara chyba jednak miała rację, co do "niszczenia jego nudnego życia" - jeszcze wczoraj nie widziałby tego stwora i miałby spokój.. Właśnie! Gdzie ona jest, kiedy akurat bywa potrzebna?! Albo chociaż nawet Akochi... Ktokolwiek! Czy to nie powinno być ich główne zadanie - bronienie ludzi przed tamtymi monstrami?! A już zwłaszcza tych, którzy mogą te potwory zobaczyć?!

Nagle, skręcając za róg, wpadł w wielki poślizg.

"Mokra podłoga! Po prostu świetnie!" - pomyślał, a zaledwie chwilę potem wylądował na świeżo umytych panelach. A koszmar w tym czasie nie próżnował - dosłownie chwilę potem znalazł się przy chłopcu. Dopiero teraz miał okazję się mu przyjrzeć. Potwór zdecydowanie różnił się od tego z zeszłej nocy. Wyglądem skojarzył mu się trochę z Cerberem - psem piekieł. Albo raczej jego jedną trzecią. Był to czworonożny, obrośnięty czarną sierścią stwór. Z pyska wystawał mu pokaźny rząd ostrych jak brzytwa zębów, zaś za uszami wyrastały mu białe, zakręcone trochę jak u barana, rogi. Jego łapy, zakończone ogromnymi pazurami, były spętane srebrnym łańcuchem, co jednak nie przeszkadziłoby mu w szybkim tempie dogonić, a potem zapewne dorwać Andrew. Do tego wszystkiego jeszcze dochodził długi, czarny ogon, o dość dziwnym kształcie. Na szyi wisiała mu upiorna, fioletowa obroża z kolcami i zawieszoną małą czaską z przodu.

Piekielny pies zatrzymał się, jakby ostatentacyjnie chciał wywołać w Andrew jeszcze większy strach, po czym włączył najwyższy bieg, gnając prosto w stronę sparaliżowanego z przerażenia chłopaka. Nie miał szans uciec. Może gdyby się nie wywrócił, udałoby mu się go zgubić, ale było już za późno. Nastolatkowi zostało tylko jedno - zamknąć oczy i mieć nadzieję, że:

a)ktoś w ostatniej chwili go uratuje,

Dzieliło ich już tylko pięć metrów, cztery, trzy...

b) będzie to o wiele szybsze i mniej bolesne umieranie, niż przewidywał,

Dwa i półmetra odległości, półtora, jeden i...

- Co?! - wyszeptał, otwierając w niedowierzaniu oczy. Potwór dalej stał około trzy czwarte metra dalej z otwartą paszczą, z której wydobywały się kolonie śliny. Nie mógł się ruszyć, ani nawet zamknąć tego pyska, bowiem przeszkadzała mu jedna, dość istotna rzecz...

- Idiota!

A nawet dwie.

- Zdajesz sobie sprawę, co za chwilę mogłoby się stać?!
Jedną z nich była Lara, która zagrodziła własnym ciałem drogę potworowi, drugą był jej miecz, który wbiła między górny a dolny rządzębów potwora. Znów była w swojej "właściwej" formie - czarna sukienka i równie ciemne, mroczne skrzydła u pleców. Jedynie burzowy humor i cięty język pozostał ten sam, co tego ranka.

- Prze-prze-przep... - próbował wyjąkać, ale zaraz mu przerwano:

- Nie przepraszaj, tylko zamkni sięj i weź nogi za pas! Nie zdołam go wiecznie tutaj trzymać, imbecylu!

Zaledwie udało się jej to wykrzyczeć, kiedy nagle potwór odzyskał pewność siebie, a wraz z nią siłę, której użył, aby z całej siły zamknąć pysk, mimo tkwiącego w nim miecza. W ostatniej chwili udało się Larze uratować rękę przed zmiażdżeniem przez siekacze koszmaru. On jednak nie miał zamiaru dać drugi raz się zatrzymać - od razu z głośnym rykiem zaszarżował w stronę dziewczyny, zwalając ją z nóg tak, że zatrzymała się dopiero z impetem przy ścianie. Do uszu Andrew dobiegł nieprzyjemny odgłos łamanej kości. Pozostało mieć nadzieję, że to była tylko ręką, bądź nadgarstek.

Jednak potwór szybko stracił zaiteresowanie pół przytomną strażniczką, bowiem zaraz potem ruszył ponownie na Andrew.

To był koniec. Tym razem nawet nie łudził się, że ktoś ruszy mu na pomoc - jedna z zdolnych do tego osób szukała szkieł kontaktowych, nieświadoma wszystkiego, drugą zaś leżała parę metrów dalej pod ścianą, z przynajmniej jedną połamaną kością, jak nie gorzej. Już widział, jak tylne kończyny zwierzęcia przygotowują się do skoku. Zbytnio się nie namyślając, szybko zasłonił rękami twarz, kuląc się cały, jakby to mogło cokolwiek pomóc.

Potwór znalazł się w powietrzu, po czym zaczął niebezpiecznie spadać w jego kierunku, wyciągając przednie łapy w stronę głowy chłopca. Już dzieliły ich zaledwie milimetry, kiedy nagle...
_____________________________________________________________________________________________
No i w końcu się pojawił! ^^ Mam nadzieję, że jeszcze ktoś na to czekał, pomimo dość długiej przerwy :c 

środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 2

Siódma rano. Całe miasto budzi się do życia. Starsi idą do pracy, młodsi do szkoły. Wszystko ma swój codzienny, niemalże monotonny bieg.
- Andriłu!! Wstawaj już! Mama cię woła i mówi, że jak teraz nie wstaniesz, to się spóźnisz do szkoły!
No, niemalże.
Jeszcze mocno zamroczony Andrew powoli otworzył oczy. Pierwsze, co ujrzał to słodka, mała buzia chłopca, uderzająco do niego podobnego.

- Co ty tu robisz mały? - spytał, przecierając zaspane oczy. Czuł się, jakby dosłownie nie spał z pół nocy.
- Mama mówi, że masz już wychodzić! - wykrzyknął, tym razem prosto do ucha Andrew.
- Przestań, Nico - odparł, krzywiąc się, jednak, kiedy ujrzał szeroko uśmiechniętą i niewinną twarz młodszego brata, nie umiał nie odpowiedzieć mu również uśmiechem. - Dobra już idę! Możesz już ze mnie zejść i powiedzieć mamie, że będę na dole za dziesięć minut....
- Ale mama mówi, że masz za dziesięć minut autobus do szkoły i...

- Co?! - wykrzyknął Andrew, zrywając się z łóżka, jak poparzony. - Dlaczego mnie wcześniej nie obudziliście?! - mruknął nerwowo, wciągając na siebie dżinsy, które wyjął spod łóżka.
- Mamo była u ciebie trzy razy, ale mówiła, że tylko mruknąłeś coś przez sen o jakiś strażiniakach i spałeś dalej - odparł spokojnie Nico, przysiadając "po turecku" na skraju łóżka brata.
- Nie o strażakach? - mruknął wkładając pierwszy, lepszy T-shirt.
- Chyba tak - odparł Nico, ale Andrew już tego nie słyszał. Zbiegał, jak to mawiała mama: "Na połamanie karku" po schodach. Wbiegł szybko jeszcze do kuchni po przygotowane drugie śniadanie, a następnie żegnany słowami: "Dłużej wlec się dzisiaj nie dało, co?!" wybiegł z domu, akurat, kiedy podjechał autobus szkolny pod dom.
- Co tak wcześnie? - mruknął zgryźliwie Caleb, przesuwając się minimalnie na swoim siedzeniu, co oznaczało w jego mowie ciała tyle samo, co "zrobienie miejsca zaledwie na półdupek".
- Nie wyspałem się i tyle - odparł Andrew, udając, że nie usłyszał sarkazmu w słowach przyjaciela.
- Oj biedactwo, a cóż takiego drogie dziecko robiło przez całą noc, że wyglądanie gorzej niż zwykle? - zapytała przesłodzonym tonem Maggie, odwracając się do przyjaciół. Jak zawsze siedziała sama, na siedzeniu przed nimi. Mimo, że wygląd i ubiór na to wskazywały, nie kumplowała się z dziewczynami. Zdecydowanie o wiele lepiej dogadywała się z płcią mniej piękną i nie mowa tu tylko o Andrew, czy Calebie!  Była o wiele bardziej otwarta , wyluzowana w towarzystwie chłopaków, przez co miała o wiele lepszy i bliższy z nimi kontakt, niż reszta dziewczyn z klasy. Oraz  być może dzięki temu była najbardziej rozchwytywaną dziewczyną w klasie, mimo braku niektórych walorów, którego zdążył już Caleb wypomnieć jej z parę razy.
Jednak bardzo często miała czasy tzw. depresji samotności. Nie przychodziła do szkoły, nie odbierała telefonów itp. Przechodziło to równie szybko i niespodziewanie, jak się pojawiało. Mogła przez jeden dzień kompletnie zniknąć z powierzchni ziemi, a dwadzieścia cztery godziny później pojawić się w szkole, jak gdyby nigdy nic i bez słowa, czy chęci wyjaśnienia. Maggie była zagadką dla wszystkich. Taką, do której trzeba klucza w postaci cudu, aby móc ją "otworzyć"
Autobusem zatrzęsło, po czym z warkotem silników, ruszył przed siebie. Od razu wszyscy zaczęli ze sobą naraz rozmawiać, przekrzykując się jeden przez drugiego. Zwykły, nudny dzień, jak każdy... A jednak, było coś, co w tym wszystkim Andrew nie pasowało. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak źle spał, że niemalże zaspał do szkoły, nawet, kiedy siedział do drugiej w nocy nad książkami.
Do tego jeszcze Nico wspominał o jakiś strażakach. Jakich strażakach?! Nudniejszych snów nie mógł mieć?! Nigdy nie chciał być strażakiem, nie lubił ognia... Co to musiał być za nudny sen! W duchu podziękował sobie, że dane było mu go nie pamiętać.
Jednak, w głębi duszy, czuł, że ma jeszcze jakąś lukę. Coś mu brakowało, coś się nie zgadzało. Jak próbował się na tym skupić, jakieś przebłyski pojawiały mu się, ale to było za mało. Przez ten głupi sen o dziewczynach ze skrzydłami nie umiał się na niczym skupić!
W końcu dojechali do szkoły. Teraz do hałasu doszedł jeszcze ścisk i uczucie zamknięcia w jakiejś bardzo ciasnej puszce. Wszyscy jak wariaci pchali się do wyjścia. Ktoś, nietutejszy, mógłby pomyśleć, że im wszystkim tak śpieszno do szkoły, ale to nie była prawda. W sumie, cel tej całej przepychanki był wszystkim nieznany. On po prostu był i tyle, trzeba pielęgnować szkolną tradycję!
- Coś ty taki dzisiaj zamyślony? - spytał Caleb, po czym klepnął mocno przyjaciela w plecy, aż się zatoczył, wpadając na jakieś dziewczyny z równoległej klasy, które zachichotały histerycznie, po czym pobiegły w drugą stronę.

- Wcale nie - odburknął, czując jak się czerwieni. Nie lubił, kiedy jakaś przygłupia dziewczyna się śmieje histerycznie lub natarczywie na niego gapi. To wszystko było takie... Niezręczne. Nie mógł powiedzieć, że go kompletnie dziewczyny interesowały, ale czasem miał ochotę się zamknąć na cztery spusty przed tymi wszystkimi wkurzającymi laskami. No, może poza Maggie, ale ona się nie liczy - z nią się można normalnie dogadać, nie śmieje się jak wariatka, no i znają się prawie od urodzenia. Co do reszty to... Wolał na razie, w przeciwieństwie do Caleba, trzymać się od nich z daleka, dla własnego bezpieczeństwa i samopoczucia.

Dziewczyna idealna dla niego chyba praktycznie nie istniała. Musiałaby być opanowana, nie nudna (czyt. gadająca tylko o ciuchach, przygłupich serialach, czy obgadująca swoje najlepsze "przyjaciółki"), wyluzowana (co nie znaczy, że z fajką w gębie  która ma wszystko gdzieś), a przynajmniej taka która się nie jąka, czy czerwieni, jak tylko go zobaczy, w miarę inteligenta, nie trajkocząca co pięć minut, dowcipna, nie przewrażliwiona na swoim punkcie... Jak tu ujął Caleb: "Nie miej wymagań jak stare panny z kotami, bo w końcu i ty staniesz się jedną z nich".
Oczywiście, patrząc pod innym kątem, Maggie niby spełniała te wszystkie wymagania, ale to przecież była tylko Maggie. Przyjaciółka, kumpel, z którym zna się od dziecka i tylko to.
W końcu zadzwonił dzwonek. Cała trójka zaczęła się kierować w kierunku klasy. Caleb i Maggie znów się żarli.
"Pewnie spojrzał jej tam, gdzie nie powinien" pomyślał Andrew, przewracając oczami. Nie mógł zrozumieć tego, że, jeśli chodziło o dziewczyny, kumpel był jego kompletnym przeciwieństwem, co nie znaczy, że układało mu się z dziewczynami lepiej, a wręcz przeciwnie!  Jedyną, która jeszcze nie walnęła go w twarz i nie przestała chcieć go znać była Maggie, z nieznanych wszystkim powodów.
W końcu udało im się dojść pod właściwą salę, tuż przed przyjściem nauczyciela. Andrew wchodził jako ostatni. Już miał zamykać za sobą drzwi, kiedy nagle usłyszał pewien głos, przez który poczuł, jak cały sztywnieje.
- Ej patrz kto tu jest! Heeeej, zabawny histeryku, tutaj!

Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się zszokowany, a równocześnie chciał się gdzieś głęboko zapaść pod ziemię.

***
- Ej, bracie - znasz już te nowe z wymiany? - w końcu odważył odezwać się Caleb zdziwionym tonem. W sumie nie tylko on patrzył się na Andrew, jakby przed chwilą spadł z kosmosu. Zresztą on sam nie wyglądał wiele lepiej - w tej sytuacji ciężko było stwierdzić, kto wtedy był bardziej zdziwiony - koledzy z klasy, którzy wiedzieli, że te nowe go znały, czy raczej Andrew, który: a) doszedł do wniosku, że to jednak nie był sen, b) zobaczył je, chociaż obiecały, że do tego więcej nie dojdzie, czy raczej c) tym razem obie były bez skrzydeł!
- Z czeg... - zaczął, jednak nie dokończył, bo własnie w tym momencie dostał mocnego kuksańca od Lary, która pojawiła się znikąd.
- Jasne, że tak! - szybko powiedziała z szerokim, wręcz nienaturalnym uśmiechem, zanim Andrew zdążył spróbować znów się odezwać. - Przecież u niego się zatrzymałyśmy, a wczoraj nawet nas tutaj po szkole oprowadzał, nieprawda?

- J-jasne - wyjąkał, patrząc po twarzach znajomych, szukając jakiegoś śladu niedowierzania, na szczęście bez skutku. Wszyscy złapali haczyk...  Znaczy, prawie. Tylko Maggie z zmarszczonymi brwiami wyglądała na nieprzekonaną. - W-wybaczcie, zapomniałam pokazać wczoraj wam łazienki - odparł, po czym pociągnął obie dziewczyny za sobą, wychodząc z klasy.
- A gdzie to my się wybieramy? - spytała zdezorientowana nauczycielka, która akurat wchodziła do pomieszczenia.
- Eee... Sprawy organizacyjne! Znaczy, zapomniałam pokazać coś ważnego im jeszcze, to potrwa tylko moment - odpowiedział szybko, szczerząc zęby.
- Niech będzie - odparła po chwili, ku zaskoczeniu Andrew. - Tylko pamiętaj, że bez względu na to, czy jesteś zaangażowany w przyjmowanie gości z wymiany, musisz chodzić na lekcje jak każdy!

- Oczywiście, pani profesor! - odpowiedział, po czym szybko zniknął za rogiem, pociągając za sobą obie dziewczyny.
***
- Mogłaby któraś z was mi to wyjaśnić?! - krzyknął, nie panując zupełnie nad swoim głosem. Znajdowali się w schowku na miotły woźnego. Nie było to zbyt wygodne miejsce, ze względu na walająca się wszędzie sprzęty do czyszczenia, ale nie na wpadł na nic lepszego. Był pewny, że tutaj nikt nie zajrzy, może z wyjątkiem tylko woźnego, którego minęli, myjącego podłogę piętro wyżej.
- Czemu zabawny histeryk znów taki rozhisteryzowany? - spytała spokojnie Akochi, przyglądając się Andrew z wyraźnym zainteresowaniem. Jak było widać, jej entuzjazm pozostał, mimo braku skrzydeł, niezmieniony, w przeciwieństwie do włosów. Tego dnia były mocno przycięte i do tego różowe! 
- Przestań mnie tak nazywać! - odparł, chowając twarz w dłoniach.

- Jest rozczarowany tym, że nas pamięta i miałyśmy czelność pojawić się w jego szkole - odparła Lara, zakładając ręce. Jej urok przesłodziutkiej kopii Akochi, którą reprezentowała przed klasą, zniknął, jakby nigdy nie istniał. Kompletnie nie przypomniała siebie sprzed tych pięciu minut - wrócił grobowy wyraz twarzy i sarkastyczny ton, ani śladu po tamtym szerokim uśmiechu. Andrew zaczął się zastanawiać, czy ona jest jakąś bardzo dobrą aktorką, czy raczej ma rozdwojenie jaźni...
- Ojej! - wykrzyknęła Akochi, bardzo przejmując się słowami Lary. - A czemu to zrobiłyśmy? - Lara na to tylko ukryła twarz w dłoniach, wzdychając.
- Ja również się nad tym zastanawiam - rzucił Andrew, zakładając ręce. 
Lara jeszcze rzuciła okiem na wyraźnie zmartwioną Akochi, po czym westchnęła i odrzekła:
- Posłuchaj młody - Tu Andrew, z oburzoną miną próbował przerwać, jednak ona ciągnęła dalej - wczoraj sobie pogadaliśmy, ale dzisiaj z tym koniec. Wyszło, jak wyszło i niestety nas pamiętasz, ale nie na długo, bez obaw.
- Że co?! - wykrzyknął Andrew, czując, jak się robi czerwony.

- Powiedziałam ci nieco za dużo, a to tylko dzięki zasadzie, którą muszę się kierować - ludzie się na jakaś czas uspokajają, dzięki temu, że ktoś im wytłumaczył to, co widzieli, a nie powinni. Zrobiłam, co musiałam, a nawet więcej, ale teraz z tym koniec. Nikt nie powinien wiedzieć za dużo - odparła, po czym obróciła się na pięcie i sięgnęła ręką po klamkę.
- Czekaj! - krzyknął jeszcze, zanim otworzyła drzwi. - A co było gdybym się komuś wygadał? - mruknął, po czym na jego twarzy pojawił się przebiegły uśmieszek.
- Nie uwierzą ci - odparła Lara, nawet nie odwracając się w jego stronę.
- Spróbować zawsze można - odpowiedział, czując satysfakcję, widząc, jak wyciągnięta ręka Lary nagle zadrżała.
- Nie zrobiłbyś tego.
- Założymy się?
- Stchórzyłbyś! Albo wzięliby cię za wariata!
- Jestem pewien, że znalazłby się ktoś, kto uwierzył...
- Hej - odezwała się w końcu dotąd milcząca Akochi, trzymając jakiś bardzo stary telefon komórkowy w ręku. - Nie chcę przeszkadzać ci i zabawnemu histerykowi, ale właśnie dostałam informację, że w pobliżu znajduje się jakiś koszmar...
- Mam na imię Andrew - mruknął pod nosem, krzywiąc się na "zabawnego histeryka".
- O tej porze?! - spytała zdezorientowana Lara. Z tego, co było widać, Akochi również zignorowała słowa bruneta. - Przecież koszmary pojawiają się tylko po zmroku!
- Jeśli mówisz o nocnych, to owszem - odparła Akochi, uśmiechając się szeroko.
- Wykryli dzienny koszmar? - spytała Lara. Wyglądała na tak zaskoczoną, jakby ktoś jej właśnie oznajmił, że jest adoptowana.
- Nawet u nas cuda się zdarzają - odparła różowowłosa, szczerząc zęby.
- Idziemy - zadecydowała, otwierając drzwi na całą szerokość.
- Ej, chwila! - zawołał Andrew, który do tej pory tylko przenosił swój wzrok z jednej dziewczyny na drugą, jakby grały w tenisa. Nic kompletnie nie rozumiał, ale z drugiej strony nie chciał po prostu iść grzecznie na lekcje, skoro już go w to, chcąc, czy nie chcąc, trochę wciągnęły. - A co z lekcją? Chwila, co ja mówię - a co ze mną?!
- Nie pamiętam, żeby ktoś cię gdzieś zapraszał - odparła Lara, spoglądając na niego przez ramię.
- Idę z wami.
- Tak!! - wykrzyknęła Akochi, jednak, widząc minę Lary, zaraz zamilkła, częściowo opanowując swój entuzjazm.
- Nie ma mowy. Na kule u nogi akurat nie mamy zapotrzebowania.
- Nie będę... - zaczął, ale zaraz mu przerwano.
- A właśnie, że będziesz. Jakbyś miał i umiał władać mieczem, albo posiadał moc jak Akochi, z największą przyjemnością zabrałybyśmy cię ze sobą - odpowiedziała już zniecierpliwionym tonem. - Ale nie masz, więc Sorry Winnetou, ale nie! Lepiej będzie dla ciebie, jak sobie odpuścisz i zajmiesz się swoimi, ludzkimi, ważniejszymi sprawami! - Po  czym obróciła się na pięcie i wybiegła ze schowka. Akochi jeszcze, było widać, się ociągała, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale po chwili, przywołana przez Larę, w końcu dołączyła do przyjaciółki, uprzednio, puszczając oko i pomachając Andrew na pożegnanie.
I tak został sam. Bardzo chciał iść z nimi, ale, w głębi duszy, musiał przyznać Larze rację. Był tylko człowiekiem. Może, jakby poćwiczył trochę z jakimś mieczem... Ale przecież Lara posługiwała się nim lepiej, niż niejeden mężczyzna, ćwiczący od lat szermierkę! Pewnie miała więcej siły, predyspozycje i takie tam. Tak więc, nic z tego Andrew - lepiej ciesz się swoim nudnym życiem!
Z ponurą minę ruszył w kierunku klasy. Nie miał pojęcia, jak wytłumaczy nieobecność dziewczyn. "Okazało się, że zły potwór, którego widziałem wczoraj w nocy, pojawil się w mieście no i obowiązki ich wezwały, psze pani. Wrócą, jak tylko ocalą świat!". 
" Pięknie!" pomyślał. Czemu on nie umie ot tak wymyślić wymówki na raz?!  "No nic, jakoś to będzie"  powiedział sobie w myślach, po czym wziął głębszy wdech i nacisnął klamkę.
- O, witamy serdecznie pana Raikatuji wśród żywych! Niezmiernie miło jest pana widzieć wraz z rozpoczęciem lekcji, nieprawda? - mruknęła nauczycielka, odwracając się od tablicy w jego stronę z niezbyt zadowoloną miną.
- Przepraszam, oprowadzanie trochę się przedłużyło no i... Eee, jedna z nowych nagle poczuła się słabo, więc wysłałem ją do pielęgniarki, a ona nie chciała więc - wymamrotał, próbując wypaść jak najbardziej wiarygodnie, jednak przeszkodziła mu w tym salwa śmiechu kolegów z klasy. Zdezorientowany spojrzał po nich, szukając jakiegoś wyjaśnienia tej sytuacji.
- O, to bardzo ciekawe - odparła nauczycielka, zakładając ręce. - A kogoż ty oprowadzałeś?
- No, te dwie z wymiany - odparł, czym wywołał kolejną salwę śmiechu.
- Wymiany powiadasz? A skąd ta wymiana?! - spytał Isamu ze złośliwym uśmieszkiem. Był to białowłosy nastolatek średniego wzrostu. Znaki szczególne? Niesamowita inteligencja i jeden potencjalny wróg - Andrew. Nikt nie pamięta kiedy i dlaczego to się zaczęło, no, może poza samym Isamu, ale nawet jeśli, nie miał zamiaru się z tym z nikim podzielić. Zresztą teraz pewnie i tak to by nic nie zmieniło - nienawidzili się od zawsze. Isamu dogryzał Andrew, to Andrew robił mało przyjemny żart Isamu i tak w kółko.  Po tylu latach rywalizacji nie było mowy o jakimś rozejmie, nawet tymczasowym. - Może z twoich fantazji?!
- No przecież dopiero, co je widzieliście! - wykrzyknął, patrząc z dezorientacją po twarzach kolegów. O co chodzi?! To jakiś żart Isamu, do którego przyłączyła się cała klasa wraz z nauczycielką?!
- Bardzo zabawne, panie Raikatuji. Siadaj, mam już dość tych wymówek z kosmosu - odparła zniecierpliwiona nauczycielka. Widać było, że nie żartuje. Ale przecież parę chwil temu widziała ich całą trójkę i nawet pozwoliła mu wyjść, a teraz nic z tego nie pamiętała!
Jeszcze rzucił ostatnie spojrzenie pełne nadziei na przyjaciół, po czym z opuszczoną głową usiadł w swojej ławce, mieszczącej się na końcu klasy, pomiędzy Maggie, a Calebem.
- Co ty odwalasz?! - od razu zaczepił go najlepszy kumpel. - Przecież wiesz, że ta harpia nigdy nie łapie haczyków, a co dopiero takich z kosmosu! - rzucił, ale zaraz umilkł, widząc ostrzegawcze spojrzenie nauczycielki.
Andrew nie odpowiedział. Już wystarczając się już dzisiaj wygłupił. Czemu oni wszyscy zapomnieli o Akochi i Larze tak nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a on nie? Może coś im się stało i.... Nie, wtedy pewnie i on by zapomniał... A może? Wszystko to było strasznie dla niego zagmatwane.
- Wszystko w porządku? - Głos Maggie wyrwał go z zamyśleń. 
- Taa, jasne - odparł, odwracając głowę w stronę. Niestety, zdecydowanie coś tu nie było w porządku!
_____________________________________________________________________________________________
No i tyle ;)



niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 1

- Czujesz coś?
- Poza tym dziwnym czymś, co unosi się w tutejszym powietrzu?
- Co ty gadasz?! Tutaj jest super - hiper - fantastycznie!  Popatrz jak tu wysoko, ile rzeczy, ilu ludzi w dole...
- Nie rozkręcaj się już bardziej. Mamy inne zadanie do wykonania, a ja czuję w tym powietrzu coś jeszcze.
- Cz-cz-czorkaladę?
- Czekoladę...
- Tym razem na pewno zapamiętam!
- Ale to nie czekolada. Lepiej! Czuję... Kłopoty.
- Ja tam nic nie wyczuwam...
- Spokojnie, noc dopiero zapadła. Jestem pewna, że nie będziemy tutaj siedzieć bezczynnie.

***
Bardzo głośny odgłos, podobny do uderzenia piorunu, obudził Andrew.  Pierwsze, co zrobił, to na palcach szybko podszedł pod drzwi pokoju Koki. Dopiero jak usłyszał znajome, spokojne chrapanie brata, uspokoił się zupełnie. Sam chciałby mieć taki mocny sen, żeby nawet jakiś budzik nie mógł go zbudzić, a co dopiero piorun!
Był pewien, że teraz już przez długi czas nie będzie mógł zasnąć. Zwłaszcza po tym strasznie dziwnym, jak dla niego, dniu.  Ogólnie rzecz biorąc czuł się strasznie dziwnie od jakiegoś czasu i tu wcale nie miał na myśli tych jego "odpływań" od rzeczywistości, ale też częste bóle głowy i to ciągłe zmęczenie, tak, że nawet nie chciało mu się dzisiaj wyjść z przyjaciółmi!

Nagle usłyszał tak głośny trzask, że ledwo powstrzymał się od krzyku z przerażenia. I to na sto procent nie był piorun! 
I znów kolejny trzask. Tym razem głośniejszy, jakby jego źródło zbliżyło się do domu, a do dokładniej - na dach!  Przez jakąś chwilę walczyła jego nieopanowana, jak zawsze zresztą, ciekawość ze strachem, dotyczącym tego, co mógł tam zobaczyć. Co prawda, nie wierzył w duchy, zombie inne tego typu stwory, ale i tak wyobraźnia wiedziała swoje.  W końcu wygrała ciekawość - najwyżej zacznie wrzeszczeć i ucieknie.... O ile będzie miał taką możliwość...
Ostrożnie wrócił do swojego pokoju, po czym, starając się zrobić jak najmniej hałasu (i tak to było zaskakujące, że te wszystkie trzaski rodziny jeszcze nie obudziły) otworzył drzwi balkonowe. Zimne, nocne powietrze wdarło się do jego pokoju, jakby cały czas czekał pod drzwiami i czekał, że zostaną otwarte. Przeszedł chłopca dreszcz, mimo, że była to dopiero jesień, gdzie nie można było mówić o mrozach, w porównaniu do częstych dla tego regionu, srogich zim. 
Powoli stanął bosymi stopami na zewnątrz. Po chwili doszedł do wniosku, że mógł zabrać ze sobą coś na nogi i jakiś szlafrok, czy nawet kurtkę, ale nie chciał się już wracać. Bał się, że wtedy stchórzy i rozmyśli, a z drugiej, tej bardziej masochistycznej strony, bardzo chciał się dowiedzieć, co było przyczyną tych dziwnych odgłosów. Całe szczęście, że drabina, prowadząca na dach, "wisiała" na ścianie akurat tuż obok jego balkonu!

Z drżącymi rękami zaczął wchodzić na dach, modląc się, aby akurat tego dnia jakiś szczebel się nie zapadł, czy coś w tym stylu, co często pokazują w filmach. Kiedy był w połowie drogi, rozległ się kolejny trzask. Tym razem był bardzo głośny, co oznaczało, że jego źródło musiało być NAPRAWDĘ bardzo blisko! Na myśl o tym, głośno przełknął ślinę, tym razem naprawdę poważnie zastanawiając się, czy aby nie lepiej się wycofać i pójść spać - najwyżej to coś zabije go jak będzie spał, może mniej wtedy pocierpi! 
Z drugiej strony, pomysł schodzenia, skoro już był tak daleko i patrzenia w dół także nie wydawał się jakimś dobrym pomysłem. Skoro już zaczął wchodzić i pokonał częściowo swój lęk wysokości, to niech chociaż tam wejdzie, nawet na sekundę, czy dwie, byle przynajmniej udowodnić sobie, że nie jest jakimś ostatnim tchórzem!
Jednak, zaraz chwilę potem, bardzo przeliczył się na swojej odwadze. Otóż, tuż po tym, jak jakimś cudem udało mu się wdrapać na dach, zamarł i zaczął drżeć, jak jakiś paralityk.  Najchętniej to by zaraz nawet skoczył z dachu, byleby uciec gdzieś daleko stąd, ale nie mógł poruszyć ani jednym mięśniem. Na dodatek, nie przez to co zobaczył, ale o to, czego NIE mógł widzieć! Nic przed nim nie stało - żadne, potwór, wampir, szaleniec z siekierą, czy jakiś demon - pustka! Ale za to czuł jego obecność i palce, zaciśnięte na jego gardle! Z każdą chwilą czuł, że jego energia przepływała nieubłaganie mu przez palce, jakby to niewidzialne coś wysysało z niego życie. 
Już obraz zaczął się przed oczami zamazywać, a on odmawiał pacierz w myślach, ignorując fakt, że był niewierzący, kiedy nagle poczuł, jak coś z całej siły wpada na niego, uderzając mocno w bok, przez co przeleciał kawałek, lądując na betonowym  pokryciu dachu. Zabolało, jakby  ktoś mu zgniótł żebra, ale w końcu zniknęło to dziwne uczucie. Już nie było tego ucisku na szyi, ani odpływania z tego świata! Co prawda przez to uderzenie, potrzebował paru chwil, aby wrócił mu normalny dech. Już teraz nie myślał nawet o tym, czy ten stwór nie wykorzysta tej chwili jego słabości i nie zaatakuje ponownie. Teraz zależało mu tylko na tym, aby móc normalnie oddychać i ten obraz przed oczami przestał być zamazany.
Kiedy w końcu, mniej więcej, doszedł do siebie, postanowił stanąć na nogi, w miarę swoich możliwości. Kiedy w końcu udało mu się na chwilę utrzymać równowagę, zaraz po tym uderzył się w głowę, jakby wyrżnął o sufit. 
- Nie radzę teraz wstawać, chyba, że chcesz przywalić jeszcze raz... Albo zrób to - to było takie śmieszne! - Usłyszał nagle śmiech za swoimi plecami, odwrócił się z wolna, po  czym nagle odsunął się pośpiesznie, krzycząc z przerażenia.
- Ty, ty...!!
- Ooo to też było fajne! Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak szybko się na kolanach poruszał! I ta mina - Tu rozległ się  kiepsko stłumiony chichot. Należał do... Kogoś, kto wyglądał prawie, jak jakąś oryginalna dziewczyna, wyłączając fakt, że miała śnieżno - białe włosy i czarny strój, jak na pogrzeb, który nieco kontrastował z jej widocznym entuzjazmem. Poza tym miała strasznie bladą, nawet nieco śnieżno - białą cerę. No i skrzydła. Małe, białe skrzydełka, wyglądające, jak prawdziwe, wystające z pleców. A tak poza tym, to wyglądała przecież prawie, jak normalna dziewczyna, którą można codziennie spotkać na ulicy, czy na poczcie, że nie tak? - Powinieneś siebie widzieć teraz! - powiedziała, uśmiechając się, jakby wygrała na loterii co najmniej jakiś milion.

- Nie.. Nie! To się nie dzieje! To tyko sen, to tylko sen! - wykrzyknął, szybko odwracając twarz w inną stronę, jednak zaraz tego pożałował, bowiem ujrzał wielkiego stwora, o dość nieregularnym kształcie, jeśli tak to można było nazwać. Jakby tego mało, był cały zakrwawiony, cały składał się z samych kości, do tego posiadał ogromne szpony, mniej więcej z pół metra długości, którymi próbował bezskutecznie dosięgnąć innej dziewczyny ze skrzydłami. Ona różniła się nieco od tamtej - miała czarne, długie włosy, które powiewały na wietrze. Również była ubrana na czarno i miała skrzydła. Jednak jej znacznie różniły się kolorem i wielkością, od liliputów tamtej "dziewczyny". Jej były czarne i ogromne, chyba nawet większe od niej samej! Ponadto, tamta trzymała i  zadawała ciosy długim mieczem w ręku, który, podobnie jak jej ubranie, był ubrudzony krwią.

- Wy z Ziemi zawsze tak wrzeszczycie? - spytała niespeszona białowłosa, przywracając go na ziemię, po czym kucnęła tak, aby móc mu spojrzeć z szerokim uśmiechem w oczy.
- Przestań! Muszę, muszę... Muszę się uszczypnąć! Tak, właśnie - wykrzyknął, starając się ignorować zdziwione spojrzenie dziewczyny, po czym zaczął desperacko szczypać się w rękę.
- Wy jesteście jeszcze bardziej zabawni, niż myślałam! - wykrzyknęła, po czym już naprawdę zaniosła się śmiechem, kiedy nagle wielki pazur przejechał jej tuż przed twarzą. Pewnie by mocno dostała, gdyby nie tamta druga, z dużymi skrzydłami, która podleciała szybko, blokując mieczem atak.
- Akochi, mogłabyś w końcu zająć się w końcu tarczą?! - wykrzyknęła, powstrzymując z całej siły atak stwora.
- A, tak, tak - wybacz! - odpowiedziała nieco speszona, po czym wyciągnęła przed siebie ręce, a następnie... Andrew musiał w tym momencie przetrzeć oczy, bo nie dowierzał - z jej rąk wytrysnęły dwa płomienie, które okrążyły ich dwójkę, a następnie rozeszły się i stworzyły coś w rodzaju półprzezroczystej kopuły. Chłopak patrzył na to jak zaczarowany, nawet wyciągnął rękę, sprawdzając, czy jest prawdziwa. Była - nie mógł wyciągnąć wyprostowanej ręki przed siebie, bowiem przeszkadzała mu ta tarcza. Z pewnością to własnie w nią walnął głową parę chwil wcześniej, która musiała zniknąć, podczas rozmowy z tą dziewczyną... Chyba tamta druga nazwala ją Akochi...
- Co teraz? Mam temu tutaj zabawnemu histerykowi wyczyścić pamięć? - zawoła do tamtej z mieczem, beztroskim tonem.
- Co?!! - wykrzyknął Andrew, mając nadzieję, że tylko się przesłyszał. -Ty żartujesz, prawda?!
- Zostaw i tak jutro nic nie będzie pamiętał... - odpowiedziała tamta również takim tonem, jakby wcale nie walczyła z ogromnym potworem z jakiś koszmarów i mogła w każdej chwili dostać i zginąć.
- Ona żartuje, prawda? - spytał z przerażeniem tamtej Akochi.
- Nie, ona nigdy nie żartuje - odparła, tym razem utrzymując tarczę i równocześnie rozmawiając. - Jest sztywna jak jakiś kij, jeśli chodzi o żarty i takie tam... Ja tamk nie umiałabym - na świecie jest tyle fajnych rzeczy - trzeba z nich i z życia korzystać, a nie tylko się smucić i smędzić!
- Miałem na myśli, o tym zapomnieniu - mruknął Andrew, wzdychając. Dalej nie mógł uwierzyć w to, co się działo.
- No jasne, a co myślałeś?! Że możesz sobie tak po prostu zobaczyć strażników i koszmary, a następnego dnia porozpowiadać to wszystkim ziemniańcom?!  - spytała, po czym po raz kolejny zachichotała. - Jak tylko wrócimy do swojej świata, ty nic nie będziesz pamiętał, nie martw się!
Nagle pojawiło się światło, takie prawie, jak w fajerwerkach. Andrew zdążył tylko zobaczyć przez chwilę upadającego potwora z wbitym mieczem od tamtej drugiej dziewczyny w szyję, potem zaś zniknął, jakby w ciągu sekundy rozsypał się w pył. Dziewczyna jeszcze szybko wyrwała miecz, po czym wylądowała obok chłopaka i Akochi.
- Gotowe - odparła, wycierając ręką krew z twarzy. - Idź na posterunek - zwróciła się do Akochi.
- A ty? - spytała z uśmiechem.
- Zaraz do ciebie dołączę - odparła wymijająco, ale, jak widać tamtej to wystarczyło, bowiem mrugnęła porozumiewawczo, po czym odleciała. Andrew czuł, że już nic tego wieczoru go nie zdziwi.
- Ty nie lecisz? - zapytał ostrożnie, zerkając co chwila na jej zakrwawiony, wielki miecz.
- Za chwilę. Założę się, że masz mnóstwo pytań, a mimo to, co powiedziała Akochi o tym zapomnieniu, muszę ci udzielić odpowiedzi - odpowiedziała tak nienaturalnym tonem, jakby recytowała jakiś tekst. - O ile masz - dodała po chwili, ostrożnie.
- No więc... Ee... - zaczął, nie mogąc się zdecydować, od czego zacząć. Kiedy w końcu ktoś w miarę rozgarnięty (nie, żeby miał coś przeciwko Akochi, ale... Jeśli chodzi o źródło informacji, zdecydowanie wolał tą jej koleżankę z mieczem) zaproponował mu jakieś wyjaśnienia, zdążyło mu się w tym czasie tyle nagromadzić pytań, że nawet nie był pewien, jak się nazywa.
- Pozwól, że cię wyręczę - ten tutaj, co cię omal nie zabił, to był koszmar...
- No tyle to ja już od początku wiedziałem, że wygląda strasznie, ale co to je... Czekaj - ten, co mnie omal nie zabił?! - zapytał, czując, że już zupełnie nic nie rozumie.
- Ten. Na początku. Koleś na dachu. Ty umierać. Ja cię ratować - zaczęła, przewracając oczami, mówić do Andrew, jak do jakiegoś jaskiniowca, przez co zaczął się czuć, jak jakiś idiota.
- Czekaj - masz na myśli to, że ten, którego ty przed chwilą... - przerwał, nie bardzo wiedząc, jak dokończyć zdanie.
- Wyeliminowałam? - spytała, po raz kolejny przewracając oczami.
- O własnie - to był ten sam, który wcześniej mnie zaatakował?
- Dokładnie. No, więc jednak coś tam zaczynasz kumać...
- Ale czemu ja go wcześniej nie widziałem?
- Hm, jakby ci to na chłopski rozum powiedzieć...
- Możesz sobie oszczędzić tamten jaskiniowski tryb, którego użyłaś przed chwilą - powiedział szybko, nie chcąc za nic doznać po raz drugi takiego upokorzenia. I to przez dziewczynę! Ze skrzydłami i mieczem, którym zabiła wielkiego mutanta...
- No więc wy - ziemianie normalnie nie widzicie i nie POWINNIŚCIE widzieć tamtych stworów i nas - strażników...
- S-strażników? - wyjąkał Andrew. - Cz-czego? 
- Daj mi skończyć - odpowiedziała. - Nie widzicie nas dla swojego bezpieczeństwa. Z tej samej zasady nie wiecie o naszym istnieniu. Jest jeden sposób, aby przełamać tę blokadę - poprzez dotyk strażnika...
- To znaczy... - zaczął powoli, przetwarzając jeszcze w myślach słowa "dziewczyny". - To znaczy, że to ty mnie wtedy na mnie wpadłaś, dzięki czemu zobaczyłem tego potwora?
- Koszmara, ściślej mówiąc. Tak, to przez to.
- Czekaj - ten stwór nazywa się koszmar?
- Tak... - odparł, obdarzając go badawczym spojrzeniem.
- Przecież to bez sensu! Nie mieliście jakiejś lepszej nazwy?! Nie wiem - na przykład rogo-szpono-zabijacz?!
- Bardzo śmieszne - odparła, unosząc brwi. - Nazywa się koszmar, bo jest tak naprawdę koszmarem. Sennym, ściślej mówiąc. Pochodzi ze snu...
- Czekaj - jak to ze snu?! To znaczy, że jak śni nam się koszmar, to on się urzeczywistni?!
- Nie - odparła, wzdychając. - Sen nie jest tylko odpoczynkiem dla ciała. Śniąc, otwierają nam się bramy do innych światów. Dlatego we śnie czasem lecimy, czasem jesteśmy wielkości insektów, a czasem gonią nas koszmary. To wszystko jest przechodzenie do innych światów. Jak jest normalny sen, to jest tylko krótka wycieczka, tam i z powrotem i koniec - czasem go pamiętamy, częściej nie. Jeśli śni nam się koszmar, to znaczy, że przez tą bramę, a dokładniej portal, przeszedł jakiś stwór, który najprawdopodobniej, a raczej z reguły, chce kogoś zabić. Tym potworem jest koszmar.
- Ok... A... Ekhem -  wspominałaś coś o strażnikach... - rzucił Andrew, próbując sobie to wszystko w głowie uporządkować.
- Ja i tamta laska jesteśmy strażnikami. Dokładniej, to Strażnikami Snów. Jakbyś się nie domyślił, to właśnie my mamy chronić przed koszmarami...
- No coś wam dzisiaj nie szło - odparł Andrew, po raz pierwszy uśmiechając się złośliwie pod nosem. W końcu zrewanżuje się za tamtą zniewagę!
- Słuchaj koleś - gdybym nam nie szło, teraz byś był w najlepszym przypadku martwy, a w najgorszym sam stałbyś się koszmarem! - wykrzyknęła, nagle tracąc nad sobą panowanie.
- Dobra, dobra już dobrze- odparł, znów zerkając na miecz, w obawie, że tym razem jednak użyje go na nim. - Sorry, taki żart no...
- Jeszcze jakieś pytania? - spytała, już nieco zniecierpliwiona.
- Nie chcesz jakiegoś bandaża, czy czegoś?
- Nie, dzięki - odparła przewracając oczami.
- Na pewno? Nie wiem, czy zauważyłaś, ale trochę ten... Krwawisz....
- Większość to nie moja krew.  A z tą raną na ramieniu to nic nie zrobię - musi sama przestać - odparła takim tonem, jakby mówiła o pogodzie. - Koniec pogadanki, miło było poznać - mruknęła, przecząc mową ciała swoim słowom.
- Zaczekaj! Jeszcze jedno pytanie! - krzyknął, jak już był parę metrów wyżej.
- Co znowu? - spytała, nawet nie oglądając się.
- Ta druga to Akochi, a jak ty się nazywasz?
Zatrzymała się. Odwróciła się ze zdziwieniem. Co ja co, ale takiego pytania to się nie spodziewała!
- Lara - odpowiedziała po chwili, a następnie odleciała, znikając za którymś z wyższych budynków.

- Teraz to już na pewno nie zasnę - mruknął Andrew, po czym ruszył w kierunku drabiny.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i tyle :) Mam nadzieję, że był chociaż odrobinę ciekawy ;)