Szukaj na tym blogu

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 1

- Czujesz coś?
- Poza tym dziwnym czymś, co unosi się w tutejszym powietrzu?
- Co ty gadasz?! Tutaj jest super - hiper - fantastycznie!  Popatrz jak tu wysoko, ile rzeczy, ilu ludzi w dole...
- Nie rozkręcaj się już bardziej. Mamy inne zadanie do wykonania, a ja czuję w tym powietrzu coś jeszcze.
- Cz-cz-czorkaladę?
- Czekoladę...
- Tym razem na pewno zapamiętam!
- Ale to nie czekolada. Lepiej! Czuję... Kłopoty.
- Ja tam nic nie wyczuwam...
- Spokojnie, noc dopiero zapadła. Jestem pewna, że nie będziemy tutaj siedzieć bezczynnie.

***
Bardzo głośny odgłos, podobny do uderzenia piorunu, obudził Andrew.  Pierwsze, co zrobił, to na palcach szybko podszedł pod drzwi pokoju Koki. Dopiero jak usłyszał znajome, spokojne chrapanie brata, uspokoił się zupełnie. Sam chciałby mieć taki mocny sen, żeby nawet jakiś budzik nie mógł go zbudzić, a co dopiero piorun!
Był pewien, że teraz już przez długi czas nie będzie mógł zasnąć. Zwłaszcza po tym strasznie dziwnym, jak dla niego, dniu.  Ogólnie rzecz biorąc czuł się strasznie dziwnie od jakiegoś czasu i tu wcale nie miał na myśli tych jego "odpływań" od rzeczywistości, ale też częste bóle głowy i to ciągłe zmęczenie, tak, że nawet nie chciało mu się dzisiaj wyjść z przyjaciółmi!

Nagle usłyszał tak głośny trzask, że ledwo powstrzymał się od krzyku z przerażenia. I to na sto procent nie był piorun! 
I znów kolejny trzask. Tym razem głośniejszy, jakby jego źródło zbliżyło się do domu, a do dokładniej - na dach!  Przez jakąś chwilę walczyła jego nieopanowana, jak zawsze zresztą, ciekawość ze strachem, dotyczącym tego, co mógł tam zobaczyć. Co prawda, nie wierzył w duchy, zombie inne tego typu stwory, ale i tak wyobraźnia wiedziała swoje.  W końcu wygrała ciekawość - najwyżej zacznie wrzeszczeć i ucieknie.... O ile będzie miał taką możliwość...
Ostrożnie wrócił do swojego pokoju, po czym, starając się zrobić jak najmniej hałasu (i tak to było zaskakujące, że te wszystkie trzaski rodziny jeszcze nie obudziły) otworzył drzwi balkonowe. Zimne, nocne powietrze wdarło się do jego pokoju, jakby cały czas czekał pod drzwiami i czekał, że zostaną otwarte. Przeszedł chłopca dreszcz, mimo, że była to dopiero jesień, gdzie nie można było mówić o mrozach, w porównaniu do częstych dla tego regionu, srogich zim. 
Powoli stanął bosymi stopami na zewnątrz. Po chwili doszedł do wniosku, że mógł zabrać ze sobą coś na nogi i jakiś szlafrok, czy nawet kurtkę, ale nie chciał się już wracać. Bał się, że wtedy stchórzy i rozmyśli, a z drugiej, tej bardziej masochistycznej strony, bardzo chciał się dowiedzieć, co było przyczyną tych dziwnych odgłosów. Całe szczęście, że drabina, prowadząca na dach, "wisiała" na ścianie akurat tuż obok jego balkonu!

Z drżącymi rękami zaczął wchodzić na dach, modląc się, aby akurat tego dnia jakiś szczebel się nie zapadł, czy coś w tym stylu, co często pokazują w filmach. Kiedy był w połowie drogi, rozległ się kolejny trzask. Tym razem był bardzo głośny, co oznaczało, że jego źródło musiało być NAPRAWDĘ bardzo blisko! Na myśl o tym, głośno przełknął ślinę, tym razem naprawdę poważnie zastanawiając się, czy aby nie lepiej się wycofać i pójść spać - najwyżej to coś zabije go jak będzie spał, może mniej wtedy pocierpi! 
Z drugiej strony, pomysł schodzenia, skoro już był tak daleko i patrzenia w dół także nie wydawał się jakimś dobrym pomysłem. Skoro już zaczął wchodzić i pokonał częściowo swój lęk wysokości, to niech chociaż tam wejdzie, nawet na sekundę, czy dwie, byle przynajmniej udowodnić sobie, że nie jest jakimś ostatnim tchórzem!
Jednak, zaraz chwilę potem, bardzo przeliczył się na swojej odwadze. Otóż, tuż po tym, jak jakimś cudem udało mu się wdrapać na dach, zamarł i zaczął drżeć, jak jakiś paralityk.  Najchętniej to by zaraz nawet skoczył z dachu, byleby uciec gdzieś daleko stąd, ale nie mógł poruszyć ani jednym mięśniem. Na dodatek, nie przez to co zobaczył, ale o to, czego NIE mógł widzieć! Nic przed nim nie stało - żadne, potwór, wampir, szaleniec z siekierą, czy jakiś demon - pustka! Ale za to czuł jego obecność i palce, zaciśnięte na jego gardle! Z każdą chwilą czuł, że jego energia przepływała nieubłaganie mu przez palce, jakby to niewidzialne coś wysysało z niego życie. 
Już obraz zaczął się przed oczami zamazywać, a on odmawiał pacierz w myślach, ignorując fakt, że był niewierzący, kiedy nagle poczuł, jak coś z całej siły wpada na niego, uderzając mocno w bok, przez co przeleciał kawałek, lądując na betonowym  pokryciu dachu. Zabolało, jakby  ktoś mu zgniótł żebra, ale w końcu zniknęło to dziwne uczucie. Już nie było tego ucisku na szyi, ani odpływania z tego świata! Co prawda przez to uderzenie, potrzebował paru chwil, aby wrócił mu normalny dech. Już teraz nie myślał nawet o tym, czy ten stwór nie wykorzysta tej chwili jego słabości i nie zaatakuje ponownie. Teraz zależało mu tylko na tym, aby móc normalnie oddychać i ten obraz przed oczami przestał być zamazany.
Kiedy w końcu, mniej więcej, doszedł do siebie, postanowił stanąć na nogi, w miarę swoich możliwości. Kiedy w końcu udało mu się na chwilę utrzymać równowagę, zaraz po tym uderzył się w głowę, jakby wyrżnął o sufit. 
- Nie radzę teraz wstawać, chyba, że chcesz przywalić jeszcze raz... Albo zrób to - to było takie śmieszne! - Usłyszał nagle śmiech za swoimi plecami, odwrócił się z wolna, po  czym nagle odsunął się pośpiesznie, krzycząc z przerażenia.
- Ty, ty...!!
- Ooo to też było fajne! Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak szybko się na kolanach poruszał! I ta mina - Tu rozległ się  kiepsko stłumiony chichot. Należał do... Kogoś, kto wyglądał prawie, jak jakąś oryginalna dziewczyna, wyłączając fakt, że miała śnieżno - białe włosy i czarny strój, jak na pogrzeb, który nieco kontrastował z jej widocznym entuzjazmem. Poza tym miała strasznie bladą, nawet nieco śnieżno - białą cerę. No i skrzydła. Małe, białe skrzydełka, wyglądające, jak prawdziwe, wystające z pleców. A tak poza tym, to wyglądała przecież prawie, jak normalna dziewczyna, którą można codziennie spotkać na ulicy, czy na poczcie, że nie tak? - Powinieneś siebie widzieć teraz! - powiedziała, uśmiechając się, jakby wygrała na loterii co najmniej jakiś milion.

- Nie.. Nie! To się nie dzieje! To tyko sen, to tylko sen! - wykrzyknął, szybko odwracając twarz w inną stronę, jednak zaraz tego pożałował, bowiem ujrzał wielkiego stwora, o dość nieregularnym kształcie, jeśli tak to można było nazwać. Jakby tego mało, był cały zakrwawiony, cały składał się z samych kości, do tego posiadał ogromne szpony, mniej więcej z pół metra długości, którymi próbował bezskutecznie dosięgnąć innej dziewczyny ze skrzydłami. Ona różniła się nieco od tamtej - miała czarne, długie włosy, które powiewały na wietrze. Również była ubrana na czarno i miała skrzydła. Jednak jej znacznie różniły się kolorem i wielkością, od liliputów tamtej "dziewczyny". Jej były czarne i ogromne, chyba nawet większe od niej samej! Ponadto, tamta trzymała i  zadawała ciosy długim mieczem w ręku, który, podobnie jak jej ubranie, był ubrudzony krwią.

- Wy z Ziemi zawsze tak wrzeszczycie? - spytała niespeszona białowłosa, przywracając go na ziemię, po czym kucnęła tak, aby móc mu spojrzeć z szerokim uśmiechem w oczy.
- Przestań! Muszę, muszę... Muszę się uszczypnąć! Tak, właśnie - wykrzyknął, starając się ignorować zdziwione spojrzenie dziewczyny, po czym zaczął desperacko szczypać się w rękę.
- Wy jesteście jeszcze bardziej zabawni, niż myślałam! - wykrzyknęła, po czym już naprawdę zaniosła się śmiechem, kiedy nagle wielki pazur przejechał jej tuż przed twarzą. Pewnie by mocno dostała, gdyby nie tamta druga, z dużymi skrzydłami, która podleciała szybko, blokując mieczem atak.
- Akochi, mogłabyś w końcu zająć się w końcu tarczą?! - wykrzyknęła, powstrzymując z całej siły atak stwora.
- A, tak, tak - wybacz! - odpowiedziała nieco speszona, po czym wyciągnęła przed siebie ręce, a następnie... Andrew musiał w tym momencie przetrzeć oczy, bo nie dowierzał - z jej rąk wytrysnęły dwa płomienie, które okrążyły ich dwójkę, a następnie rozeszły się i stworzyły coś w rodzaju półprzezroczystej kopuły. Chłopak patrzył na to jak zaczarowany, nawet wyciągnął rękę, sprawdzając, czy jest prawdziwa. Była - nie mógł wyciągnąć wyprostowanej ręki przed siebie, bowiem przeszkadzała mu ta tarcza. Z pewnością to własnie w nią walnął głową parę chwil wcześniej, która musiała zniknąć, podczas rozmowy z tą dziewczyną... Chyba tamta druga nazwala ją Akochi...
- Co teraz? Mam temu tutaj zabawnemu histerykowi wyczyścić pamięć? - zawoła do tamtej z mieczem, beztroskim tonem.
- Co?!! - wykrzyknął Andrew, mając nadzieję, że tylko się przesłyszał. -Ty żartujesz, prawda?!
- Zostaw i tak jutro nic nie będzie pamiętał... - odpowiedziała tamta również takim tonem, jakby wcale nie walczyła z ogromnym potworem z jakiś koszmarów i mogła w każdej chwili dostać i zginąć.
- Ona żartuje, prawda? - spytał z przerażeniem tamtej Akochi.
- Nie, ona nigdy nie żartuje - odparła, tym razem utrzymując tarczę i równocześnie rozmawiając. - Jest sztywna jak jakiś kij, jeśli chodzi o żarty i takie tam... Ja tamk nie umiałabym - na świecie jest tyle fajnych rzeczy - trzeba z nich i z życia korzystać, a nie tylko się smucić i smędzić!
- Miałem na myśli, o tym zapomnieniu - mruknął Andrew, wzdychając. Dalej nie mógł uwierzyć w to, co się działo.
- No jasne, a co myślałeś?! Że możesz sobie tak po prostu zobaczyć strażników i koszmary, a następnego dnia porozpowiadać to wszystkim ziemniańcom?!  - spytała, po czym po raz kolejny zachichotała. - Jak tylko wrócimy do swojej świata, ty nic nie będziesz pamiętał, nie martw się!
Nagle pojawiło się światło, takie prawie, jak w fajerwerkach. Andrew zdążył tylko zobaczyć przez chwilę upadającego potwora z wbitym mieczem od tamtej drugiej dziewczyny w szyję, potem zaś zniknął, jakby w ciągu sekundy rozsypał się w pył. Dziewczyna jeszcze szybko wyrwała miecz, po czym wylądowała obok chłopaka i Akochi.
- Gotowe - odparła, wycierając ręką krew z twarzy. - Idź na posterunek - zwróciła się do Akochi.
- A ty? - spytała z uśmiechem.
- Zaraz do ciebie dołączę - odparła wymijająco, ale, jak widać tamtej to wystarczyło, bowiem mrugnęła porozumiewawczo, po czym odleciała. Andrew czuł, że już nic tego wieczoru go nie zdziwi.
- Ty nie lecisz? - zapytał ostrożnie, zerkając co chwila na jej zakrwawiony, wielki miecz.
- Za chwilę. Założę się, że masz mnóstwo pytań, a mimo to, co powiedziała Akochi o tym zapomnieniu, muszę ci udzielić odpowiedzi - odpowiedziała tak nienaturalnym tonem, jakby recytowała jakiś tekst. - O ile masz - dodała po chwili, ostrożnie.
- No więc... Ee... - zaczął, nie mogąc się zdecydować, od czego zacząć. Kiedy w końcu ktoś w miarę rozgarnięty (nie, żeby miał coś przeciwko Akochi, ale... Jeśli chodzi o źródło informacji, zdecydowanie wolał tą jej koleżankę z mieczem) zaproponował mu jakieś wyjaśnienia, zdążyło mu się w tym czasie tyle nagromadzić pytań, że nawet nie był pewien, jak się nazywa.
- Pozwól, że cię wyręczę - ten tutaj, co cię omal nie zabił, to był koszmar...
- No tyle to ja już od początku wiedziałem, że wygląda strasznie, ale co to je... Czekaj - ten, co mnie omal nie zabił?! - zapytał, czując, że już zupełnie nic nie rozumie.
- Ten. Na początku. Koleś na dachu. Ty umierać. Ja cię ratować - zaczęła, przewracając oczami, mówić do Andrew, jak do jakiegoś jaskiniowca, przez co zaczął się czuć, jak jakiś idiota.
- Czekaj - masz na myśli to, że ten, którego ty przed chwilą... - przerwał, nie bardzo wiedząc, jak dokończyć zdanie.
- Wyeliminowałam? - spytała, po raz kolejny przewracając oczami.
- O własnie - to był ten sam, który wcześniej mnie zaatakował?
- Dokładnie. No, więc jednak coś tam zaczynasz kumać...
- Ale czemu ja go wcześniej nie widziałem?
- Hm, jakby ci to na chłopski rozum powiedzieć...
- Możesz sobie oszczędzić tamten jaskiniowski tryb, którego użyłaś przed chwilą - powiedział szybko, nie chcąc za nic doznać po raz drugi takiego upokorzenia. I to przez dziewczynę! Ze skrzydłami i mieczem, którym zabiła wielkiego mutanta...
- No więc wy - ziemianie normalnie nie widzicie i nie POWINNIŚCIE widzieć tamtych stworów i nas - strażników...
- S-strażników? - wyjąkał Andrew. - Cz-czego? 
- Daj mi skończyć - odpowiedziała. - Nie widzicie nas dla swojego bezpieczeństwa. Z tej samej zasady nie wiecie o naszym istnieniu. Jest jeden sposób, aby przełamać tę blokadę - poprzez dotyk strażnika...
- To znaczy... - zaczął powoli, przetwarzając jeszcze w myślach słowa "dziewczyny". - To znaczy, że to ty mnie wtedy na mnie wpadłaś, dzięki czemu zobaczyłem tego potwora?
- Koszmara, ściślej mówiąc. Tak, to przez to.
- Czekaj - ten stwór nazywa się koszmar?
- Tak... - odparł, obdarzając go badawczym spojrzeniem.
- Przecież to bez sensu! Nie mieliście jakiejś lepszej nazwy?! Nie wiem - na przykład rogo-szpono-zabijacz?!
- Bardzo śmieszne - odparła, unosząc brwi. - Nazywa się koszmar, bo jest tak naprawdę koszmarem. Sennym, ściślej mówiąc. Pochodzi ze snu...
- Czekaj - jak to ze snu?! To znaczy, że jak śni nam się koszmar, to on się urzeczywistni?!
- Nie - odparła, wzdychając. - Sen nie jest tylko odpoczynkiem dla ciała. Śniąc, otwierają nam się bramy do innych światów. Dlatego we śnie czasem lecimy, czasem jesteśmy wielkości insektów, a czasem gonią nas koszmary. To wszystko jest przechodzenie do innych światów. Jak jest normalny sen, to jest tylko krótka wycieczka, tam i z powrotem i koniec - czasem go pamiętamy, częściej nie. Jeśli śni nam się koszmar, to znaczy, że przez tą bramę, a dokładniej portal, przeszedł jakiś stwór, który najprawdopodobniej, a raczej z reguły, chce kogoś zabić. Tym potworem jest koszmar.
- Ok... A... Ekhem -  wspominałaś coś o strażnikach... - rzucił Andrew, próbując sobie to wszystko w głowie uporządkować.
- Ja i tamta laska jesteśmy strażnikami. Dokładniej, to Strażnikami Snów. Jakbyś się nie domyślił, to właśnie my mamy chronić przed koszmarami...
- No coś wam dzisiaj nie szło - odparł Andrew, po raz pierwszy uśmiechając się złośliwie pod nosem. W końcu zrewanżuje się za tamtą zniewagę!
- Słuchaj koleś - gdybym nam nie szło, teraz byś był w najlepszym przypadku martwy, a w najgorszym sam stałbyś się koszmarem! - wykrzyknęła, nagle tracąc nad sobą panowanie.
- Dobra, dobra już dobrze- odparł, znów zerkając na miecz, w obawie, że tym razem jednak użyje go na nim. - Sorry, taki żart no...
- Jeszcze jakieś pytania? - spytała, już nieco zniecierpliwiona.
- Nie chcesz jakiegoś bandaża, czy czegoś?
- Nie, dzięki - odparła przewracając oczami.
- Na pewno? Nie wiem, czy zauważyłaś, ale trochę ten... Krwawisz....
- Większość to nie moja krew.  A z tą raną na ramieniu to nic nie zrobię - musi sama przestać - odparła takim tonem, jakby mówiła o pogodzie. - Koniec pogadanki, miło było poznać - mruknęła, przecząc mową ciała swoim słowom.
- Zaczekaj! Jeszcze jedno pytanie! - krzyknął, jak już był parę metrów wyżej.
- Co znowu? - spytała, nawet nie oglądając się.
- Ta druga to Akochi, a jak ty się nazywasz?
Zatrzymała się. Odwróciła się ze zdziwieniem. Co ja co, ale takiego pytania to się nie spodziewała!
- Lara - odpowiedziała po chwili, a następnie odleciała, znikając za którymś z wyższych budynków.

- Teraz to już na pewno nie zasnę - mruknął Andrew, po czym ruszył w kierunku drabiny.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i tyle :) Mam nadzieję, że był chociaż odrobinę ciekawy ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz