Szukaj na tym blogu

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 4

Delikatne światło w odcieniu jasno-żółtym sączyło się z drżących, bladych dłoni, skierowanych na wprost zakrwawionej i nieco wykręconej pod dziwnym kątem ręki czarnowłosej dziewczyny, siedzącej obok.
- Naprawdę nic mi nie jest - mruknęła Lara. Zaraz potem jednak zaprzeczyła swoim słowom, krzywiąc się nieznacznie na przypadkowe muśnięcie jej ręki przez Akochi.
Ona z kolei wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Tylko przygryziona już chyba nawet do krwi warga i zaciśnięta pięść z wbitymi paznokciami w skórę ją powstrzymywały od wybuchnięcia płaczem.
- N-na pewno? - wyjąkała nieśmiało, obdarzając przyjaciółkę takim spojrzeniem, jakby ta zaraz miała wyzionąć ducha.
- Przestań się mazać - przecież nie pierwszy raz widzisz rozwaloną głowę, czy złamaną rękę - odparła, po czym znów syknęła z bólu, kiedy drżąca dłoń Akochi ponownie przez przypadek ją musnęła.
- Jeszcze tylko chwila - wymamrotała takim tonem, jakby to były przeprosiny, jakby naprawdę czuła się winna, za to co się stało, mimo, że nie do końca z jej winy.
- Myślę, że mamy teraz większe problemy - mruknęła Lara, po czym ostentacyjnie spojrzała na dotąd milczącego i obserwującego tą całą rozmowę nieco z boku Andrew.
On zaś stał oparty o ścianę z założonymi rękami, wpatrując się w podłogę. Również trochę martwił się o Larę (czego oczywiście na głos nigdy by nie przyznał), jednak w tamtej chwili bardzo trudno byłoby mu sklecić jakieś zdanie. Zresztą stwierdził, iż lepiej nie podchodzić do wściekłej dziewczyny, która, jak się okazuje, nie jest wcale taka najgorsza we władaniu mieczem. Jakby tego mało, to ona go obroniła, narażając swoje życie. Dla Andrew oznaczało to ogromną porażkę i cios dla jego dumy. Miał wrażenie, że wszyscy ci książęta z bajek na białych koniach teraz patrzą na niego z wielką dezaprobatą.
- Sugerujesz, że niby to sobie zaplanowałem? - odburknął, co było niezbyt stosowne do danej sytuacji.
Jak to w ogóle się stało? Dlaczego? Jakim cudem?
- Nie wiem już sama, co o tym myśleć - odparła, rzucając mu ostrzegające spojrzenie kątem oka.
Wszystko to było dla niego zbyt skomplikowane, Zresztą, patrząc po minie Akochi (której uwagę w końcu, na krótką chwilę, zwróciło coś innego niż obrażenia przyjaciółki), cała trójka rozumiała z tego tyle samo, czyli kompletnie nic.
Co takiego się wydarzyło? Wróćmy może do momentu, kiedy Lara z impetem została odepchnięta przez potwora na pobliską ścianę. Zdążyło usłyszeć wielki huk, potem zaś zrobiło jej się nieco ciemno przed oczami. Na szczęście nie straciła przytomności, ale ledwo była w stanie cokolwiek widzieć, a na domiar złego ból złamanej i wykręconej ręki oraz rozwalonej głowy przeniknął jej ciało tak, że nie miała siły się podnieść.
"Kusa! Cholera! Wstawaj już! Już nieraz oberwałaś gorzej, a..."
Nie dokończyła swojej myśli, bowiem właśnie w tamtym momencie potwór minął ją, kierując się na wprost leżącego parę metrów dalej Andrew, który najwidoczniej również nie mógł, tym razem z kolei ze strachu, się ruszyć.
"Nie!!!" - próbowała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w krtani. I tak było już za późno - rozpędzone zwierzę zgięło tylne nogi, przygotowując się do skoku, po czym wzniosło się w powietrze z wyciągniętymi pazurami w stronę chłopca.
Wiedziała, że jeśli nawet w tej chwili zniknęłyby mroczki sprzed oczu i jakimś cudem udałoby się jej podnieść , nie dałaby rady dobiec i spełnić swojego głównego obowiązku - ochrony śmiertelników, nawet tych bez ani grama instynktu samozachowawczego, czego przykład miała na załączonym obrazku. Niestety, nie był to też powód, dla którego nie miałaby zaryzykować swojego życia.
W ostateczności mogłaby wezwać dowództwo o pomoc, ale to równoważyłoby się z przyznaniem się do ogromnej porażki oraz do tego, iż ona i Akochi zostały obdarzone zbyt dużym zaufaniem. Z pewnością mogłyby po takim czymś już na dobre pożegnać się ze światami średniego poziomu, nie wspominając już o tych wyższych. Do tego, przy odrobinie szczęścia, uratowałoby to jedynie jej życie.
Właśnie była już bliska do chwycenia się tej deski ratunku, kiedy nagle usłyszała przeraźliwy ryk.
Niezbyt znała się na mowie Koszmarów, ale tym razem była, iż tak nie brzmi odgłos zwycięstwa, czy połykania ofiary. Przypominało to raczej ludzki krzyk o potwornej barwie głosu, spowodowany wielkim bólem.
Wbrew sobie, w końcu odważyła się spojrzeć w tamtą stronę. To, co tam zobaczyła zdecydowanie przerosło jej najśmielsze oczekiwania.
Potwór leżał i pluł wściekle krwią pod ścianę, zaś niecały metr dalej znajdował się Andrew, w pozycji pół stojąco-klęczącej. Wyglądał jakby i on miał zaraz wyzionąć ducha, ale nie to wprawiło Larę w osłupienie.
Uczynił to wielki, błyszczący miecz z błękitną rękojeścią, który, również cały we krwi, spoczywał w prawej dłoni nie mniej zszokowanego Andrew.
- Co do... - zdołała wykrztusić z siebie z wielkim trudem, wytrzeszczając oczy.
- N-nie mam pojęcia - wymamrotał nie mniej zdezorientowany brunet, jednak zaraz jego uwagę przykuł ponownie piekielny pies, który, mimo przebicia mieczem nie utracił jak widać woli walki; na drżących nogach przybliżał się ponownie w stronę chłopaka.
" Nawet, jeśli uda mi się stanąć o własnych siłach, nie dam rady długa się utrzymać się na nogach wystarczająco długo, aby go pokonać" - pomyślała, zaciskając ze złości usta. A więc nie miała zbytniego wyboru - musiała zrobić coś wbrew sobie, czy tego chciała, czy nie. Zdecydowanie wbrew sobie.
- Musisz mu wbić ostrze prosto w miejsce, gdzie normalnie znajdowałoby się jego serce! - krzyknęła w stronę przerażonego Andrew, nie wierząc, że to naprawdę robi. Chociaż, określenie jego stanu jako "przerażony" było w tamtej sytuacji niemałym niedopowiedzeniem. Pomimo tego, skinął on głową lekko, pokazując, że dotarły do niego słowa Lary, chwycił porządniej miecz, ilustrując wzrokiem tors zwierzęcia, po czym zgiął nogi, przygotowując się do skoku. Ręce trzęsły mu się niemiłosiernie, do tego i on z trudem trzymał się na nogach. Sam doskok do zwierzęcia będzie sporym wyczynem, nie wspominając już o zabiciu go.
"Chwila, co ja sobie myślę?! Jak mam tak po prostu wbić mu ten kawał żelastwa w ciało?!" - pomyślał w desperacji, jednak kolejny ryk powoli podnoszącego się zwierzęcia posłużył mu się za odpowiedź. "A więc albo on, albo ja... I Lara, chyba już na deser... O nie! Co to, to nie - nie ma mowy, abym się tak zbłaźnił przed jakąś nie do końca normalną dziewczyną i do tego naraził nas oboje na niebezpieczeństwo!" - zmobilizował się w myślach, czując się już nieco pewniej. Co prawda, ręce trzęsły mu się dalej, jednakże nie wahał się już - wiedział, że zabijanie jest złe, jednakże siedzenie z założonymi rękami, kiedy ktoś ginie na jego oczach jest jeszcze gorsze. Nie wspominając o tym, że sam sobie przy okazji życie ratuje tym dalej niezbyt moralnym czynem... O ile w ogóle nie padnie, zanim do czegokolwiek dojdzie.
Odbił się nogami od podłogi. Wszystko widział, jakby w zwolnionym tempie - Koszmara całego w swojej krwi szczerzącego kły w jego stronę, Larę pod ścianą, również w nie najlepszym stanie oraz swoje ręce - dalej drżące, z czerwonymi planami - już nawet stracił rachubę, od kogo się wzięły, tym razem dzierżące ten przedziwny miecz, który wziął się znikąd.... Jak to wszystko się stało - najpierw tamta wczorajsza noc, a teraz to. Czy jeśli zabije tamto stworzenie, uwolni się od tego wszystkiego?
"Nie, z pewnością nie będzie to takie łatwe" - pomyślał, zaciskając zęby. "Ale są teraz chyba bardziej naglące sprawy"
Zacisnął dłonie na rękojeści jeszcze bardziej. Teraz albo nigdy.
"Cholera, jak to ona mówiła? Tam gdzie powinno znajdować się serce?"
Trzy.
" Ale niby jakim cudem mam tak po prostu trafić tam za pierwszym razem?! I jak głęboko? Nigdy nie chodziłem na żadną szermierkę, czy inne dziwne zajęcie tego typu, skąd mam wiedzieć, czy dobrze zrobiłam, czy dobrze trzymam? Jakby tego było mało, ten miecz jest strasznie ciężki!"
Dwa.
"Po prostu to zrób."
Jeden.
I koniec. Skończyło się to niemal tak szybko, jak zaczęło - wbrew wcześniejszym obawom Andrew doskoczył i wbił z całej siły miecz w klatkę piersiową zwierzęcia, zanim ono zdążyło zaatakować chłopaka, już wcześniej skołowane poprzednim atakiem. Udało się - chłopak szybko wyciągnął cale we krwi i czymś, co musiało być wnętrznościami potwora, ostrze, nie zważając na to, że te wszystkie flaki zaraz znalazły się na jego spodniach i butach. Koszmar ostatni raz zawył z bólu (a może wściekłości?) po czym, słaniając się na nogach padł na podłogę, gdzie po paru sekundach zamienił się w pył, który zaraz rozwiał wiatr, nie wiadomo skąd i jakim cudem pojawiwszy się w tamtym zamkniętym, szkolnym korytarzu. Po prostu zniknął, jakby tak naprawdę nigdy nie istniał.
Zaraz potem pojawiła się mająca, jak się okazało, niesamowite wyczucie czasu rozhisteryzowana (dla odmiany) Akochi (nic nie wspominająca o żadnych szkłach kontaktowych), na przemian przepraszająca, że nie wyczuła wcześniej obecności niebezpieczeństwa oraz pytająca co pięć sekund, czy na pewno nic im nie jest. Mimo przeczących odpowiedzi Lary (i niemrawych, niezrozumiałych odburknięć Andrew), w końcu podwinęła rękawy i wtedy pojawiło się tamto dziwne, żółte światło, idące z jej delikatnych dłoni.
Od samego początku zastanawiał się, co to mogło dokładnie być. Na pierwszy rzut oka wyglądało jak dwie wielkie kule, zawieszone w powietrzu, tuż nad dłońmi dziewczyny. Jednakże, po dokładniejszym przyjrzeniu się, doszedł do wniosku, że przypominają mu bardziej kolorowe światło, płynące z reflektorów na dyskotekach, z tą różnicą, że kompletnie nie raziło w oczy i było bardzo delikatne. Wręcz coś przyciągało do nich wzrok jeszcze bardziej.
Nie mógł się powstrzymać, mimo całej zaistniałej sytuacji, od wpatrywania się z urzeczeniem w to coś i nie chodziło tu tylko o wygląd - pod wpływem tego światła rany Lary zaczynały powoli znikać!
- Ale jak... - zaczął, ale zaraz brunetka uprzedziła jego pytanie:
- Lecznicza moc i nie zadawaj więcej pytań, przynajmniej na razie - odparła oziębłym tonem, unosząc w górę zdrową rękę, na co Akochi ponad ramieniem przyjaciółki wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z chłopakiem, po czym mrugnęła do niego serdecznie. Jak widać, w końcu udało jej się znacznie uspokoić.
Larze jednakże nie mogło to przyjść z taką samą łatwością. Wciąż nie mogła sobie wybaczyć, że w pierwszym-lepszym starciu z Koszmarem dała ciała - opuściła gardę,odsłoniła się na cios, naraziła na niebezpieczeństwo jednego nie do końca rozgarniętego człowieka i, najgorsze - musiała prosić go o pomoc! Jako Strażnik nie było mowy o bezsilności - w końcu to ona powinna bronić ludzi, a nie na odwrót!
Przecież już nie raz oberwała gorzej, nawet na zwykłym treningu. W końcu jej oddział - Grupa Pierwsza, specjalizowała się głównie w walce. Od samego początku towarzyszyły jej bóle i siniaki. Cios od Koszmara o tak niskim poziomie zaawansowania nie powinien zrobić na niej większego wrażenia, ba! Nie powinien nawet jej się dosięgnąć!
W takim razie, jakim cudem to wszystko się wydarzyło? Krew, obrażenia... No i ten miecz.

" Pięknie. Dowództwo mnie normalnie zabije" - pomyślała, dopiero po jakiejś chwili zdając sobie sprawy, jak to zdanie zabrzmiało ironicznie w jej sytuacji. "Jestem już naprawdę skończona. Odsuną mnie od świata Ziemia, tego oszołoma poddadzą jakimś badaniom, a mnie i Akochi pozwolą co najwyżej myć podłogę w Highwyvernardzie! Żegnaj praco Strażnika, żegnajcie ambicje i plany, a to wszystko, bo jakiś dupek akurat nam dwóm się musiał trafić na misji!
Ale to dupek, który ma miecz. I to nie jakieś tam pierwsze-lepsze żelastwo, tylko ostrze Eridenu (a przynajmniej coś kropkę w kropkę je przypominające) -  przysługujące i możliwe do "wywołania" wyłącznie przez Strażników! Jest to niemożliwe, aby ot tak sobie pojawiło się nagle w dłoni człowieka, w niebezpieczeństwie, czy nie!
W takim razie pozostają tylko dwa wyjścia - jest to inny rodzaj miecza, wyglądający tak samo i mniej więcej "działający" tak samo jak ostrze Eridenu, albo ten chłopak nie jest tak naprawdę człowiekiem...
Bez sensu!" - prychnęła, dalej pogrążona w myślach. "Ani jedno, ani drugie wyjaśnienie kompletnie się kupy nie trzyma!
Jest chyba tylko jedna osoba, która mogłaby w jakiś sposób te wszystkie anomalie wyjaśnić, nie narażając żadnego z nas na niebezpieczeństwo, czy zbytnio zainteresowanie ze strony dowództwa..."
- Ruszcie się, idziemy - odparła, wstając gwałtownie. Co prawda, dzięki mocy Akochi rany się zasklepiły, lecz niestety zawroty głowy już zostały - zaraz bowiem zachwiała się niebezpiecznie, jednak, na szczęście, po chwili zyskała ponownie równowagę. Nie miała teraz na to czasu - sprawa okazała się naprawdę nagląca.
- Jeszcze nie skończy... - zaczęła Akochi.
- Później dokończysz. Mamy teraz coś ważniejszego na głowie.
- Chwila, macie mnie zamiar tak po prostu zostawić?! - oburzył się Andrew.
- Chciałabym zauważyć, że idziemy tak tylko i wyłącznie ze względu na ciebie - odparła Lara, przewracając oczami. - Rusz się w końcu; nie mam całego dnia! Ty też, Akochi...
- Chwila, przecież nie mogę wyjść do ludzi w takim stanie! - krzyknął Andrew. Miał trochę racji - jego ubranie całe było pokryte krwią oraz w niektórych miejscach wnętrznościami Koszmara. Lara wyglądała niewiele lepiej. - To nie jest Halloween, jeszcze mnie wezmą za jakiegoś mordercę, albo... - Tu przerwał, bowiem jego uwagę zwrócił tym razem histeryczny śmiech Akochi. - O co ci chodzi? - warknął, wyraźnie zirytowany, co jeszcze bardziej rozśmieszyło dziewczynę.
- Nic nie zauważyłeś? - odparła Lara kpiącym tonem, unosząc brwi.
- O co wam chodzi? Nie możecie choć raz po prostu powiedzieć, zamiast się ze mnie nabijać?!

- Baka. Idiota - mruknęła zgryźliwie Lara pod nosem. - Naprawdę nie zauważyłeś, że nie jesteś już w swojej ludzkiej postaci?
- Że co?! - wykrzyknął Andrew, tym razem bardziej zdezorientowany, niż wściekły. Szybko omiótł wzrokiem swoje ciało. Ku jemu zdziwieniu wszystko było w porządku. - O czym ty mówisz?
- Dłonie - podpowiedziała wzdychając ze zniecierpliwieniem.
Andrew z lekkim niepokojem zerknął kątem oka na daną część ciała, po czym nagle odskoczył jak oparzony, omal przy tym nie wpadając na ścianę.
- Co-co to ma być?! - krzyknął z przerażeniem.
Określenie jego dłoni bardzo bladymi byłoby sporym niedopowiedzeniem. One po prostu w jakiś sposób stały się przezroczyste!
- Co-co wyście zrobiły?! - wykrzyknął, wyciągając przed siebie dłonie jak najdalej, jakby chciał od nich uciec.
- Niestety muszę cię rozczarować - jedyną osobą, która mogła doprowadzić je do takiego stanu, jesteś właśnie ty. Chociaż, jeśli chodzi o tak beznadziejny przypadek...
- Dobra, źle się widać wyraziłem - co się z nimi stało? I jak mam je przywrócić do dawnego stanu?!
W odpowiedzi Lara głośno westchnęła z irytacją. Naprawdę czasu zostało niewiele, a temu akurat się zebrało na pogaduszki i, niestety, wyglądało na to, że nie miał zamiaru tak po prostu odpuścić.
"Jeżeli przez te twoje kretyńskie wybryki będę miała problemy z dowództwem, przysięgam, że znajdę cię, przeklęta ludzka istoto, choćby jedną nogą w grobie i własnymi rękami zatłukę tak, że nawet twoja matka będzie miała problem z rozpoznaniem zwłok!" - pomyślała, zaciskając ze złości wargi. "Zbyt dużo wysiłku zabrało mi osiągnięcie obecnej pozycji, ,żeby jakiś nie do końca rozgarnięty człowiek miał mi to wszystko w jednej chwili zepsuć!"
- To, w jakim stanie teraz się znajdujesz, nazywa się Seishin-soto - Widząc minę Andrew od razu dodała, przewracają oczami z irytacją. - Czyli uzewnętrzniona dusza, dosłownie: "Dusza na zewnątrz", czy coś w tym stylu...
- To świetnie, że już wiem, jak to się nazywa, ale o co w tym chodzi?! I co mam z tym zrobić, jak wrócić do mojego prawdziwego ciała, bez żadnych uzewnętrznień i innych tego typu bzdur?!
- Pamiętasz, kiedy za pierwszym razem ujrzałeś Koszmara, a ściślej mówić - go nie ujrzałeś? - spytała, wzdychając głośno.
- No tak... - odparła nieco niepewnie Andrew. - Mówiłaś, że poprzez dotyk Strażnika...

- ... można zniszczyć sobie życie - dokładnie tak. - dopowiedziała zgryźliwie Lara. - A teraz pytanie za dwadzieścia punktów - dlaczego twoi kumple z klasy mogli mnie i Akochi zobaczyć, mimo, że nie poobmacywałyśmy wszystkich po kolei?
- Eee...
- To było pytanie retoryczne - byłabym w niezłym szoku, jakby istota twojego pokroju znała na nie odpowiedź - odparła Lara, krzywiąc się w niesmaku.
- Rozumiem, że nie powiedzie mi, tak?! - spytał już nieźle zirytowanym tym wszystkim, a już zwłaszcza tą ostatnią uwagą, Andrew.
- Oho - chyba się wkurzył! - zauważyła z niemałą radością Akochi.
- Można tą widocznością, bądź właśnie jej brakiem nieco sterować... Przynajmniej na ogół, każdy powinien posiadać tę umiejętność. Każdy Strażnik, oczywiście - dodała, cały czas zezują ostentacyjnie na Andrew. - Normalnie jesteśmy niewidoczni dla tak prostych istot jak ludzie, bowiem nie posiadamy ciała. Znajdujemy się wtedy właśnie w Seishin-soto. Mogą nas zobaczyć wtedy jedynie obdarzeni "świadomym wzrokiem", czyli w waszym świecie byliby to bodajże tylko martwi oraz ci nieszczęśnicy, dotknięci przez jakiegoś Strażnika.
- Ale jak martwi? - wyrwało się Andrew.
- Z tego, co mi wiadomo, wy to nazywacie "duchami", czyż nie tak? - odpowiedziała, zerkając ukradkiem na zegarek, wiszący na ścianie. - Nie martw się, jeszcze z tobą nie jest tak źle, chociaż, biorąc pod uwagę twój niezawodny instynkt samozachowawczy to raczej jest to tylko kwestią czasu...

- Że co?! - wykrzyknął ze złością, jednak zaraz zamilknął, widząc wystrzeloną w jego stronę drobną (co nie znaczy, że słabą) pięść, zatrzymaną dosłownie parę cali przed nosem chłopaka. - Nic, nie ważne- wymamrotał, czując się jak się jeszcze bardziej czerwieni. Jakim cudem on dał się wciągnąć w to wszystko - potwory, krew, zabijanie, a teraz groźby rzucane przez jakąś dziewczynę?!
- O czym to ja mówiłam? A, tak - jednakże, w związku z tym, że stacjonujemy przez kiepsko świadomych duchowo, może się zdarzyć, iż będziemy musiały się ujawnić. Dzięki temu, iż w naszym naturalnym stanie - Seishin-soto, wygląd Strażników wygląda niemal identycznie do waszego, ludzkiego, z jednym tylko wyjątkiem - przeźroczystymi właśnie dłońmi. Każdy, nawet dopiero co początkujący Strażnik powinien umieć zmieniać ten stan, siłą woli.
- Chyba zaczynam się nieco gubić - mruknął Andrew, przeczesując prawą dłonią włosy.
- Naszym naturalnym stanem jest Seishin-Soto, czyli bycie niewidocznym dla idiotów twojego pokroju. Wy za to macie odwrotnie - dla was jest on czymś sprzecznym z naturą. Podczas, gdy my - Strażnicy, możemy swobodnie przechodzić z jednego do drugiego stanu, zazwyczaj nie potrzebując wielu lat szkolenia, tak dla was jest to nienormalne i z reguły niemożliwe - odparła Lara, wzdychając ostentacyjnie.
- To w takim razie jakim cudem udało się mi przejść do tego Seicoś?
- Właśnie mamy iść się tego dowiedzieć. Ze względu na twoją... Hm, dość dziwną przypadłość...
- Przypadłość?! Żartujesz teraz sobie?!
- ... nie możemy sobie ot tak po prostu pójść z tym do dowództwa. Na szczęście jest ktoś, kto rozumie słowo dyskrecja i powinien nam być w stanie pomóc.
- Nam? - spytała tym razem lekko zaskoczona Akochi.
- Tak. Nasz pan wspaniały nie umie, jak widać, przejść znów do formy widocznej i chyba jeszcze tego nawet nie zauważył - odparła Lara.
- Mogłabyś chociaż przez chwilę przestać traktować mnie jak idiotę? - spytał Andrew, zrezygnowanym już tonem.
- W takim razie pokaż, jak wracasz do swojej wspaniałej, ludzkiej postaci. Będzie przynajmniej jeden problem mniej - odparła Lara, zakładając ręce z nieco złośliwym uśmieszkiem goszczącym na ustach.
Andrew zerknął kątem oka na Akochi, oczekując choćby odrobiny wsparcia, czy może podpowiedzi z jej strony, jednak bez skutku. Nieco speszony wymamrotał:
- A może jakaś mała podpowiedź?
W tym momencie Akochi znów zaczęła histerycznie chichotać.
- Nie mam bladego pojęcia o czym ty do mnie teraz mówisz. Dla nas, po tylu latach bycia Strażnikiem jest to naturalne, jak dla was bycie ze strasznie uszkodzonym instynktem samozachowawczym.
- Bardzo zabawne - fuknął Andrew z rozdrażnieniem. Ile ona ma jeszcze zamiar mu to wypominać?!
- A co, nie mam racji? - odparła Lara. - Darwin to się przy tobie z całą jego teorią o wymieraniu słabszych gatunków normalnie się w grobie przewraca.
- Sugerujesz, że jestem słaby?! - wycedził przez zęby. Ta rozmowa zaczynała go coraz bardziej irytować.
- Raczej, iż powinieneś zginąć już wieki temu, przy takim podejściu do życia i śmierci...
- I kto to mówi - popatrz lepiej na siebie! Sama rzuciłaś się jak jakiś bohater z komiksów i skończyło się na tym, że ja, tak zwany idiota bez instynktu samozachowawczego, musiał odwalić twoją robotę!
- Oh, uwierz - gdyby nie było mi szkoda twojego zadka na pożarcie przez Koszmary, pokonałabym je z palcem w tyłku - przy odrobinie szczęścia może zachowałbyś głowę w całości bez mojej obrony.
- Eeeej, nie chcę przerywać waszej zabawy, ale nie mieliśmy przypadkiem iść do Pana-kieliszka? - przerwała im w końcu Akochi, która dotąd, podczas całej tej wymiany zdań, jak gdyby nic siedziała w ciszy na stole, wymachując nogami na wszystkie strony.
- Że co, proszę?! - spytał Andrew, patrząc z lekkim przerażeniem w stronę Lary.

- Lepiej nie pytaj - odparła, krzywiąc się nieznacznie, jednak nic nie odpowiedziała na dość kontrowersyjną uwagę Akochi. - Chodźmy już lepiej. Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej - nie mogę już się doczekać, kiedy w końcu będę mogła się od ciebie uwolnić - mruknęła, rzucając Andrew zniesmaczone spojrzenie.
Chłopak już nawet nic nie odpowiedział. Domyślał, czym ponownie to się skończy, więc tylko westchnął głośno, po czym ruszył niemrawo za brunetką.
- Ona zawsze taka milutka, czy tylko od święta? - szepnął do ucha różowowłosej.
- Słyszałam!
Jak widać, nie tak dyskretnie, ani wystarczająco cicho.
- Coooo? - spytała głośno, kompletnie niespeszona Akochi. - Aa! Masz na myśli to?
- Tak... - odparł ostrożniej, krzywiąc się lekko. - Cokolwiek to "to" miała na myśli - dopowiedział po cichu, tak, że nawet Lara tego nie powinna dosłyszeć.
- A to tylko dzisiaj jest taka wygadana i miła dla obcych! - odpowiedziała, szczerząc się szeroko. - Normalnie to jest o wieele gorzej!
- Co?! - zdziwił się Andrew. - To jest w ogóle możliwe?!
- To też słyszałam!!!