Szukaj na tym blogu

środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 2

Siódma rano. Całe miasto budzi się do życia. Starsi idą do pracy, młodsi do szkoły. Wszystko ma swój codzienny, niemalże monotonny bieg.
- Andriłu!! Wstawaj już! Mama cię woła i mówi, że jak teraz nie wstaniesz, to się spóźnisz do szkoły!
No, niemalże.
Jeszcze mocno zamroczony Andrew powoli otworzył oczy. Pierwsze, co ujrzał to słodka, mała buzia chłopca, uderzająco do niego podobnego.

- Co ty tu robisz mały? - spytał, przecierając zaspane oczy. Czuł się, jakby dosłownie nie spał z pół nocy.
- Mama mówi, że masz już wychodzić! - wykrzyknął, tym razem prosto do ucha Andrew.
- Przestań, Nico - odparł, krzywiąc się, jednak, kiedy ujrzał szeroko uśmiechniętą i niewinną twarz młodszego brata, nie umiał nie odpowiedzieć mu również uśmiechem. - Dobra już idę! Możesz już ze mnie zejść i powiedzieć mamie, że będę na dole za dziesięć minut....
- Ale mama mówi, że masz za dziesięć minut autobus do szkoły i...

- Co?! - wykrzyknął Andrew, zrywając się z łóżka, jak poparzony. - Dlaczego mnie wcześniej nie obudziliście?! - mruknął nerwowo, wciągając na siebie dżinsy, które wyjął spod łóżka.
- Mamo była u ciebie trzy razy, ale mówiła, że tylko mruknąłeś coś przez sen o jakiś strażiniakach i spałeś dalej - odparł spokojnie Nico, przysiadając "po turecku" na skraju łóżka brata.
- Nie o strażakach? - mruknął wkładając pierwszy, lepszy T-shirt.
- Chyba tak - odparł Nico, ale Andrew już tego nie słyszał. Zbiegał, jak to mawiała mama: "Na połamanie karku" po schodach. Wbiegł szybko jeszcze do kuchni po przygotowane drugie śniadanie, a następnie żegnany słowami: "Dłużej wlec się dzisiaj nie dało, co?!" wybiegł z domu, akurat, kiedy podjechał autobus szkolny pod dom.
- Co tak wcześnie? - mruknął zgryźliwie Caleb, przesuwając się minimalnie na swoim siedzeniu, co oznaczało w jego mowie ciała tyle samo, co "zrobienie miejsca zaledwie na półdupek".
- Nie wyspałem się i tyle - odparł Andrew, udając, że nie usłyszał sarkazmu w słowach przyjaciela.
- Oj biedactwo, a cóż takiego drogie dziecko robiło przez całą noc, że wyglądanie gorzej niż zwykle? - zapytała przesłodzonym tonem Maggie, odwracając się do przyjaciół. Jak zawsze siedziała sama, na siedzeniu przed nimi. Mimo, że wygląd i ubiór na to wskazywały, nie kumplowała się z dziewczynami. Zdecydowanie o wiele lepiej dogadywała się z płcią mniej piękną i nie mowa tu tylko o Andrew, czy Calebie!  Była o wiele bardziej otwarta , wyluzowana w towarzystwie chłopaków, przez co miała o wiele lepszy i bliższy z nimi kontakt, niż reszta dziewczyn z klasy. Oraz  być może dzięki temu była najbardziej rozchwytywaną dziewczyną w klasie, mimo braku niektórych walorów, którego zdążył już Caleb wypomnieć jej z parę razy.
Jednak bardzo często miała czasy tzw. depresji samotności. Nie przychodziła do szkoły, nie odbierała telefonów itp. Przechodziło to równie szybko i niespodziewanie, jak się pojawiało. Mogła przez jeden dzień kompletnie zniknąć z powierzchni ziemi, a dwadzieścia cztery godziny później pojawić się w szkole, jak gdyby nigdy nic i bez słowa, czy chęci wyjaśnienia. Maggie była zagadką dla wszystkich. Taką, do której trzeba klucza w postaci cudu, aby móc ją "otworzyć"
Autobusem zatrzęsło, po czym z warkotem silników, ruszył przed siebie. Od razu wszyscy zaczęli ze sobą naraz rozmawiać, przekrzykując się jeden przez drugiego. Zwykły, nudny dzień, jak każdy... A jednak, było coś, co w tym wszystkim Andrew nie pasowało. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak źle spał, że niemalże zaspał do szkoły, nawet, kiedy siedział do drugiej w nocy nad książkami.
Do tego jeszcze Nico wspominał o jakiś strażakach. Jakich strażakach?! Nudniejszych snów nie mógł mieć?! Nigdy nie chciał być strażakiem, nie lubił ognia... Co to musiał być za nudny sen! W duchu podziękował sobie, że dane było mu go nie pamiętać.
Jednak, w głębi duszy, czuł, że ma jeszcze jakąś lukę. Coś mu brakowało, coś się nie zgadzało. Jak próbował się na tym skupić, jakieś przebłyski pojawiały mu się, ale to było za mało. Przez ten głupi sen o dziewczynach ze skrzydłami nie umiał się na niczym skupić!
W końcu dojechali do szkoły. Teraz do hałasu doszedł jeszcze ścisk i uczucie zamknięcia w jakiejś bardzo ciasnej puszce. Wszyscy jak wariaci pchali się do wyjścia. Ktoś, nietutejszy, mógłby pomyśleć, że im wszystkim tak śpieszno do szkoły, ale to nie była prawda. W sumie, cel tej całej przepychanki był wszystkim nieznany. On po prostu był i tyle, trzeba pielęgnować szkolną tradycję!
- Coś ty taki dzisiaj zamyślony? - spytał Caleb, po czym klepnął mocno przyjaciela w plecy, aż się zatoczył, wpadając na jakieś dziewczyny z równoległej klasy, które zachichotały histerycznie, po czym pobiegły w drugą stronę.

- Wcale nie - odburknął, czując jak się czerwieni. Nie lubił, kiedy jakaś przygłupia dziewczyna się śmieje histerycznie lub natarczywie na niego gapi. To wszystko było takie... Niezręczne. Nie mógł powiedzieć, że go kompletnie dziewczyny interesowały, ale czasem miał ochotę się zamknąć na cztery spusty przed tymi wszystkimi wkurzającymi laskami. No, może poza Maggie, ale ona się nie liczy - z nią się można normalnie dogadać, nie śmieje się jak wariatka, no i znają się prawie od urodzenia. Co do reszty to... Wolał na razie, w przeciwieństwie do Caleba, trzymać się od nich z daleka, dla własnego bezpieczeństwa i samopoczucia.

Dziewczyna idealna dla niego chyba praktycznie nie istniała. Musiałaby być opanowana, nie nudna (czyt. gadająca tylko o ciuchach, przygłupich serialach, czy obgadująca swoje najlepsze "przyjaciółki"), wyluzowana (co nie znaczy, że z fajką w gębie  która ma wszystko gdzieś), a przynajmniej taka która się nie jąka, czy czerwieni, jak tylko go zobaczy, w miarę inteligenta, nie trajkocząca co pięć minut, dowcipna, nie przewrażliwiona na swoim punkcie... Jak tu ujął Caleb: "Nie miej wymagań jak stare panny z kotami, bo w końcu i ty staniesz się jedną z nich".
Oczywiście, patrząc pod innym kątem, Maggie niby spełniała te wszystkie wymagania, ale to przecież była tylko Maggie. Przyjaciółka, kumpel, z którym zna się od dziecka i tylko to.
W końcu zadzwonił dzwonek. Cała trójka zaczęła się kierować w kierunku klasy. Caleb i Maggie znów się żarli.
"Pewnie spojrzał jej tam, gdzie nie powinien" pomyślał Andrew, przewracając oczami. Nie mógł zrozumieć tego, że, jeśli chodziło o dziewczyny, kumpel był jego kompletnym przeciwieństwem, co nie znaczy, że układało mu się z dziewczynami lepiej, a wręcz przeciwnie!  Jedyną, która jeszcze nie walnęła go w twarz i nie przestała chcieć go znać była Maggie, z nieznanych wszystkim powodów.
W końcu udało im się dojść pod właściwą salę, tuż przed przyjściem nauczyciela. Andrew wchodził jako ostatni. Już miał zamykać za sobą drzwi, kiedy nagle usłyszał pewien głos, przez który poczuł, jak cały sztywnieje.
- Ej patrz kto tu jest! Heeeej, zabawny histeryku, tutaj!

Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się zszokowany, a równocześnie chciał się gdzieś głęboko zapaść pod ziemię.

***
- Ej, bracie - znasz już te nowe z wymiany? - w końcu odważył odezwać się Caleb zdziwionym tonem. W sumie nie tylko on patrzył się na Andrew, jakby przed chwilą spadł z kosmosu. Zresztą on sam nie wyglądał wiele lepiej - w tej sytuacji ciężko było stwierdzić, kto wtedy był bardziej zdziwiony - koledzy z klasy, którzy wiedzieli, że te nowe go znały, czy raczej Andrew, który: a) doszedł do wniosku, że to jednak nie był sen, b) zobaczył je, chociaż obiecały, że do tego więcej nie dojdzie, czy raczej c) tym razem obie były bez skrzydeł!
- Z czeg... - zaczął, jednak nie dokończył, bo własnie w tym momencie dostał mocnego kuksańca od Lary, która pojawiła się znikąd.
- Jasne, że tak! - szybko powiedziała z szerokim, wręcz nienaturalnym uśmiechem, zanim Andrew zdążył spróbować znów się odezwać. - Przecież u niego się zatrzymałyśmy, a wczoraj nawet nas tutaj po szkole oprowadzał, nieprawda?

- J-jasne - wyjąkał, patrząc po twarzach znajomych, szukając jakiegoś śladu niedowierzania, na szczęście bez skutku. Wszyscy złapali haczyk...  Znaczy, prawie. Tylko Maggie z zmarszczonymi brwiami wyglądała na nieprzekonaną. - W-wybaczcie, zapomniałam pokazać wczoraj wam łazienki - odparł, po czym pociągnął obie dziewczyny za sobą, wychodząc z klasy.
- A gdzie to my się wybieramy? - spytała zdezorientowana nauczycielka, która akurat wchodziła do pomieszczenia.
- Eee... Sprawy organizacyjne! Znaczy, zapomniałam pokazać coś ważnego im jeszcze, to potrwa tylko moment - odpowiedział szybko, szczerząc zęby.
- Niech będzie - odparła po chwili, ku zaskoczeniu Andrew. - Tylko pamiętaj, że bez względu na to, czy jesteś zaangażowany w przyjmowanie gości z wymiany, musisz chodzić na lekcje jak każdy!

- Oczywiście, pani profesor! - odpowiedział, po czym szybko zniknął za rogiem, pociągając za sobą obie dziewczyny.
***
- Mogłaby któraś z was mi to wyjaśnić?! - krzyknął, nie panując zupełnie nad swoim głosem. Znajdowali się w schowku na miotły woźnego. Nie było to zbyt wygodne miejsce, ze względu na walająca się wszędzie sprzęty do czyszczenia, ale nie na wpadł na nic lepszego. Był pewny, że tutaj nikt nie zajrzy, może z wyjątkiem tylko woźnego, którego minęli, myjącego podłogę piętro wyżej.
- Czemu zabawny histeryk znów taki rozhisteryzowany? - spytała spokojnie Akochi, przyglądając się Andrew z wyraźnym zainteresowaniem. Jak było widać, jej entuzjazm pozostał, mimo braku skrzydeł, niezmieniony, w przeciwieństwie do włosów. Tego dnia były mocno przycięte i do tego różowe! 
- Przestań mnie tak nazywać! - odparł, chowając twarz w dłoniach.

- Jest rozczarowany tym, że nas pamięta i miałyśmy czelność pojawić się w jego szkole - odparła Lara, zakładając ręce. Jej urok przesłodziutkiej kopii Akochi, którą reprezentowała przed klasą, zniknął, jakby nigdy nie istniał. Kompletnie nie przypomniała siebie sprzed tych pięciu minut - wrócił grobowy wyraz twarzy i sarkastyczny ton, ani śladu po tamtym szerokim uśmiechu. Andrew zaczął się zastanawiać, czy ona jest jakąś bardzo dobrą aktorką, czy raczej ma rozdwojenie jaźni...
- Ojej! - wykrzyknęła Akochi, bardzo przejmując się słowami Lary. - A czemu to zrobiłyśmy? - Lara na to tylko ukryła twarz w dłoniach, wzdychając.
- Ja również się nad tym zastanawiam - rzucił Andrew, zakładając ręce. 
Lara jeszcze rzuciła okiem na wyraźnie zmartwioną Akochi, po czym westchnęła i odrzekła:
- Posłuchaj młody - Tu Andrew, z oburzoną miną próbował przerwać, jednak ona ciągnęła dalej - wczoraj sobie pogadaliśmy, ale dzisiaj z tym koniec. Wyszło, jak wyszło i niestety nas pamiętasz, ale nie na długo, bez obaw.
- Że co?! - wykrzyknął Andrew, czując, jak się robi czerwony.

- Powiedziałam ci nieco za dużo, a to tylko dzięki zasadzie, którą muszę się kierować - ludzie się na jakaś czas uspokajają, dzięki temu, że ktoś im wytłumaczył to, co widzieli, a nie powinni. Zrobiłam, co musiałam, a nawet więcej, ale teraz z tym koniec. Nikt nie powinien wiedzieć za dużo - odparła, po czym obróciła się na pięcie i sięgnęła ręką po klamkę.
- Czekaj! - krzyknął jeszcze, zanim otworzyła drzwi. - A co było gdybym się komuś wygadał? - mruknął, po czym na jego twarzy pojawił się przebiegły uśmieszek.
- Nie uwierzą ci - odparła Lara, nawet nie odwracając się w jego stronę.
- Spróbować zawsze można - odpowiedział, czując satysfakcję, widząc, jak wyciągnięta ręka Lary nagle zadrżała.
- Nie zrobiłbyś tego.
- Założymy się?
- Stchórzyłbyś! Albo wzięliby cię za wariata!
- Jestem pewien, że znalazłby się ktoś, kto uwierzył...
- Hej - odezwała się w końcu dotąd milcząca Akochi, trzymając jakiś bardzo stary telefon komórkowy w ręku. - Nie chcę przeszkadzać ci i zabawnemu histerykowi, ale właśnie dostałam informację, że w pobliżu znajduje się jakiś koszmar...
- Mam na imię Andrew - mruknął pod nosem, krzywiąc się na "zabawnego histeryka".
- O tej porze?! - spytała zdezorientowana Lara. Z tego, co było widać, Akochi również zignorowała słowa bruneta. - Przecież koszmary pojawiają się tylko po zmroku!
- Jeśli mówisz o nocnych, to owszem - odparła Akochi, uśmiechając się szeroko.
- Wykryli dzienny koszmar? - spytała Lara. Wyglądała na tak zaskoczoną, jakby ktoś jej właśnie oznajmił, że jest adoptowana.
- Nawet u nas cuda się zdarzają - odparła różowowłosa, szczerząc zęby.
- Idziemy - zadecydowała, otwierając drzwi na całą szerokość.
- Ej, chwila! - zawołał Andrew, który do tej pory tylko przenosił swój wzrok z jednej dziewczyny na drugą, jakby grały w tenisa. Nic kompletnie nie rozumiał, ale z drugiej strony nie chciał po prostu iść grzecznie na lekcje, skoro już go w to, chcąc, czy nie chcąc, trochę wciągnęły. - A co z lekcją? Chwila, co ja mówię - a co ze mną?!
- Nie pamiętam, żeby ktoś cię gdzieś zapraszał - odparła Lara, spoglądając na niego przez ramię.
- Idę z wami.
- Tak!! - wykrzyknęła Akochi, jednak, widząc minę Lary, zaraz zamilkła, częściowo opanowując swój entuzjazm.
- Nie ma mowy. Na kule u nogi akurat nie mamy zapotrzebowania.
- Nie będę... - zaczął, ale zaraz mu przerwano.
- A właśnie, że będziesz. Jakbyś miał i umiał władać mieczem, albo posiadał moc jak Akochi, z największą przyjemnością zabrałybyśmy cię ze sobą - odpowiedziała już zniecierpliwionym tonem. - Ale nie masz, więc Sorry Winnetou, ale nie! Lepiej będzie dla ciebie, jak sobie odpuścisz i zajmiesz się swoimi, ludzkimi, ważniejszymi sprawami! - Po  czym obróciła się na pięcie i wybiegła ze schowka. Akochi jeszcze, było widać, się ociągała, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale po chwili, przywołana przez Larę, w końcu dołączyła do przyjaciółki, uprzednio, puszczając oko i pomachając Andrew na pożegnanie.
I tak został sam. Bardzo chciał iść z nimi, ale, w głębi duszy, musiał przyznać Larze rację. Był tylko człowiekiem. Może, jakby poćwiczył trochę z jakimś mieczem... Ale przecież Lara posługiwała się nim lepiej, niż niejeden mężczyzna, ćwiczący od lat szermierkę! Pewnie miała więcej siły, predyspozycje i takie tam. Tak więc, nic z tego Andrew - lepiej ciesz się swoim nudnym życiem!
Z ponurą minę ruszył w kierunku klasy. Nie miał pojęcia, jak wytłumaczy nieobecność dziewczyn. "Okazało się, że zły potwór, którego widziałem wczoraj w nocy, pojawil się w mieście no i obowiązki ich wezwały, psze pani. Wrócą, jak tylko ocalą świat!". 
" Pięknie!" pomyślał. Czemu on nie umie ot tak wymyślić wymówki na raz?!  "No nic, jakoś to będzie"  powiedział sobie w myślach, po czym wziął głębszy wdech i nacisnął klamkę.
- O, witamy serdecznie pana Raikatuji wśród żywych! Niezmiernie miło jest pana widzieć wraz z rozpoczęciem lekcji, nieprawda? - mruknęła nauczycielka, odwracając się od tablicy w jego stronę z niezbyt zadowoloną miną.
- Przepraszam, oprowadzanie trochę się przedłużyło no i... Eee, jedna z nowych nagle poczuła się słabo, więc wysłałem ją do pielęgniarki, a ona nie chciała więc - wymamrotał, próbując wypaść jak najbardziej wiarygodnie, jednak przeszkodziła mu w tym salwa śmiechu kolegów z klasy. Zdezorientowany spojrzał po nich, szukając jakiegoś wyjaśnienia tej sytuacji.
- O, to bardzo ciekawe - odparła nauczycielka, zakładając ręce. - A kogoż ty oprowadzałeś?
- No, te dwie z wymiany - odparł, czym wywołał kolejną salwę śmiechu.
- Wymiany powiadasz? A skąd ta wymiana?! - spytał Isamu ze złośliwym uśmieszkiem. Był to białowłosy nastolatek średniego wzrostu. Znaki szczególne? Niesamowita inteligencja i jeden potencjalny wróg - Andrew. Nikt nie pamięta kiedy i dlaczego to się zaczęło, no, może poza samym Isamu, ale nawet jeśli, nie miał zamiaru się z tym z nikim podzielić. Zresztą teraz pewnie i tak to by nic nie zmieniło - nienawidzili się od zawsze. Isamu dogryzał Andrew, to Andrew robił mało przyjemny żart Isamu i tak w kółko.  Po tylu latach rywalizacji nie było mowy o jakimś rozejmie, nawet tymczasowym. - Może z twoich fantazji?!
- No przecież dopiero, co je widzieliście! - wykrzyknął, patrząc z dezorientacją po twarzach kolegów. O co chodzi?! To jakiś żart Isamu, do którego przyłączyła się cała klasa wraz z nauczycielką?!
- Bardzo zabawne, panie Raikatuji. Siadaj, mam już dość tych wymówek z kosmosu - odparła zniecierpliwiona nauczycielka. Widać było, że nie żartuje. Ale przecież parę chwil temu widziała ich całą trójkę i nawet pozwoliła mu wyjść, a teraz nic z tego nie pamiętała!
Jeszcze rzucił ostatnie spojrzenie pełne nadziei na przyjaciół, po czym z opuszczoną głową usiadł w swojej ławce, mieszczącej się na końcu klasy, pomiędzy Maggie, a Calebem.
- Co ty odwalasz?! - od razu zaczepił go najlepszy kumpel. - Przecież wiesz, że ta harpia nigdy nie łapie haczyków, a co dopiero takich z kosmosu! - rzucił, ale zaraz umilkł, widząc ostrzegawcze spojrzenie nauczycielki.
Andrew nie odpowiedział. Już wystarczając się już dzisiaj wygłupił. Czemu oni wszyscy zapomnieli o Akochi i Larze tak nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a on nie? Może coś im się stało i.... Nie, wtedy pewnie i on by zapomniał... A może? Wszystko to było strasznie dla niego zagmatwane.
- Wszystko w porządku? - Głos Maggie wyrwał go z zamyśleń. 
- Taa, jasne - odparł, odwracając głowę w stronę. Niestety, zdecydowanie coś tu nie było w porządku!
_____________________________________________________________________________________________
No i tyle ;)



niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 1

- Czujesz coś?
- Poza tym dziwnym czymś, co unosi się w tutejszym powietrzu?
- Co ty gadasz?! Tutaj jest super - hiper - fantastycznie!  Popatrz jak tu wysoko, ile rzeczy, ilu ludzi w dole...
- Nie rozkręcaj się już bardziej. Mamy inne zadanie do wykonania, a ja czuję w tym powietrzu coś jeszcze.
- Cz-cz-czorkaladę?
- Czekoladę...
- Tym razem na pewno zapamiętam!
- Ale to nie czekolada. Lepiej! Czuję... Kłopoty.
- Ja tam nic nie wyczuwam...
- Spokojnie, noc dopiero zapadła. Jestem pewna, że nie będziemy tutaj siedzieć bezczynnie.

***
Bardzo głośny odgłos, podobny do uderzenia piorunu, obudził Andrew.  Pierwsze, co zrobił, to na palcach szybko podszedł pod drzwi pokoju Koki. Dopiero jak usłyszał znajome, spokojne chrapanie brata, uspokoił się zupełnie. Sam chciałby mieć taki mocny sen, żeby nawet jakiś budzik nie mógł go zbudzić, a co dopiero piorun!
Był pewien, że teraz już przez długi czas nie będzie mógł zasnąć. Zwłaszcza po tym strasznie dziwnym, jak dla niego, dniu.  Ogólnie rzecz biorąc czuł się strasznie dziwnie od jakiegoś czasu i tu wcale nie miał na myśli tych jego "odpływań" od rzeczywistości, ale też częste bóle głowy i to ciągłe zmęczenie, tak, że nawet nie chciało mu się dzisiaj wyjść z przyjaciółmi!

Nagle usłyszał tak głośny trzask, że ledwo powstrzymał się od krzyku z przerażenia. I to na sto procent nie był piorun! 
I znów kolejny trzask. Tym razem głośniejszy, jakby jego źródło zbliżyło się do domu, a do dokładniej - na dach!  Przez jakąś chwilę walczyła jego nieopanowana, jak zawsze zresztą, ciekawość ze strachem, dotyczącym tego, co mógł tam zobaczyć. Co prawda, nie wierzył w duchy, zombie inne tego typu stwory, ale i tak wyobraźnia wiedziała swoje.  W końcu wygrała ciekawość - najwyżej zacznie wrzeszczeć i ucieknie.... O ile będzie miał taką możliwość...
Ostrożnie wrócił do swojego pokoju, po czym, starając się zrobić jak najmniej hałasu (i tak to było zaskakujące, że te wszystkie trzaski rodziny jeszcze nie obudziły) otworzył drzwi balkonowe. Zimne, nocne powietrze wdarło się do jego pokoju, jakby cały czas czekał pod drzwiami i czekał, że zostaną otwarte. Przeszedł chłopca dreszcz, mimo, że była to dopiero jesień, gdzie nie można było mówić o mrozach, w porównaniu do częstych dla tego regionu, srogich zim. 
Powoli stanął bosymi stopami na zewnątrz. Po chwili doszedł do wniosku, że mógł zabrać ze sobą coś na nogi i jakiś szlafrok, czy nawet kurtkę, ale nie chciał się już wracać. Bał się, że wtedy stchórzy i rozmyśli, a z drugiej, tej bardziej masochistycznej strony, bardzo chciał się dowiedzieć, co było przyczyną tych dziwnych odgłosów. Całe szczęście, że drabina, prowadząca na dach, "wisiała" na ścianie akurat tuż obok jego balkonu!

Z drżącymi rękami zaczął wchodzić na dach, modląc się, aby akurat tego dnia jakiś szczebel się nie zapadł, czy coś w tym stylu, co często pokazują w filmach. Kiedy był w połowie drogi, rozległ się kolejny trzask. Tym razem był bardzo głośny, co oznaczało, że jego źródło musiało być NAPRAWDĘ bardzo blisko! Na myśl o tym, głośno przełknął ślinę, tym razem naprawdę poważnie zastanawiając się, czy aby nie lepiej się wycofać i pójść spać - najwyżej to coś zabije go jak będzie spał, może mniej wtedy pocierpi! 
Z drugiej strony, pomysł schodzenia, skoro już był tak daleko i patrzenia w dół także nie wydawał się jakimś dobrym pomysłem. Skoro już zaczął wchodzić i pokonał częściowo swój lęk wysokości, to niech chociaż tam wejdzie, nawet na sekundę, czy dwie, byle przynajmniej udowodnić sobie, że nie jest jakimś ostatnim tchórzem!
Jednak, zaraz chwilę potem, bardzo przeliczył się na swojej odwadze. Otóż, tuż po tym, jak jakimś cudem udało mu się wdrapać na dach, zamarł i zaczął drżeć, jak jakiś paralityk.  Najchętniej to by zaraz nawet skoczył z dachu, byleby uciec gdzieś daleko stąd, ale nie mógł poruszyć ani jednym mięśniem. Na dodatek, nie przez to co zobaczył, ale o to, czego NIE mógł widzieć! Nic przed nim nie stało - żadne, potwór, wampir, szaleniec z siekierą, czy jakiś demon - pustka! Ale za to czuł jego obecność i palce, zaciśnięte na jego gardle! Z każdą chwilą czuł, że jego energia przepływała nieubłaganie mu przez palce, jakby to niewidzialne coś wysysało z niego życie. 
Już obraz zaczął się przed oczami zamazywać, a on odmawiał pacierz w myślach, ignorując fakt, że był niewierzący, kiedy nagle poczuł, jak coś z całej siły wpada na niego, uderzając mocno w bok, przez co przeleciał kawałek, lądując na betonowym  pokryciu dachu. Zabolało, jakby  ktoś mu zgniótł żebra, ale w końcu zniknęło to dziwne uczucie. Już nie było tego ucisku na szyi, ani odpływania z tego świata! Co prawda przez to uderzenie, potrzebował paru chwil, aby wrócił mu normalny dech. Już teraz nie myślał nawet o tym, czy ten stwór nie wykorzysta tej chwili jego słabości i nie zaatakuje ponownie. Teraz zależało mu tylko na tym, aby móc normalnie oddychać i ten obraz przed oczami przestał być zamazany.
Kiedy w końcu, mniej więcej, doszedł do siebie, postanowił stanąć na nogi, w miarę swoich możliwości. Kiedy w końcu udało mu się na chwilę utrzymać równowagę, zaraz po tym uderzył się w głowę, jakby wyrżnął o sufit. 
- Nie radzę teraz wstawać, chyba, że chcesz przywalić jeszcze raz... Albo zrób to - to było takie śmieszne! - Usłyszał nagle śmiech za swoimi plecami, odwrócił się z wolna, po  czym nagle odsunął się pośpiesznie, krzycząc z przerażenia.
- Ty, ty...!!
- Ooo to też było fajne! Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak szybko się na kolanach poruszał! I ta mina - Tu rozległ się  kiepsko stłumiony chichot. Należał do... Kogoś, kto wyglądał prawie, jak jakąś oryginalna dziewczyna, wyłączając fakt, że miała śnieżno - białe włosy i czarny strój, jak na pogrzeb, który nieco kontrastował z jej widocznym entuzjazmem. Poza tym miała strasznie bladą, nawet nieco śnieżno - białą cerę. No i skrzydła. Małe, białe skrzydełka, wyglądające, jak prawdziwe, wystające z pleców. A tak poza tym, to wyglądała przecież prawie, jak normalna dziewczyna, którą można codziennie spotkać na ulicy, czy na poczcie, że nie tak? - Powinieneś siebie widzieć teraz! - powiedziała, uśmiechając się, jakby wygrała na loterii co najmniej jakiś milion.

- Nie.. Nie! To się nie dzieje! To tyko sen, to tylko sen! - wykrzyknął, szybko odwracając twarz w inną stronę, jednak zaraz tego pożałował, bowiem ujrzał wielkiego stwora, o dość nieregularnym kształcie, jeśli tak to można było nazwać. Jakby tego mało, był cały zakrwawiony, cały składał się z samych kości, do tego posiadał ogromne szpony, mniej więcej z pół metra długości, którymi próbował bezskutecznie dosięgnąć innej dziewczyny ze skrzydłami. Ona różniła się nieco od tamtej - miała czarne, długie włosy, które powiewały na wietrze. Również była ubrana na czarno i miała skrzydła. Jednak jej znacznie różniły się kolorem i wielkością, od liliputów tamtej "dziewczyny". Jej były czarne i ogromne, chyba nawet większe od niej samej! Ponadto, tamta trzymała i  zadawała ciosy długim mieczem w ręku, który, podobnie jak jej ubranie, był ubrudzony krwią.

- Wy z Ziemi zawsze tak wrzeszczycie? - spytała niespeszona białowłosa, przywracając go na ziemię, po czym kucnęła tak, aby móc mu spojrzeć z szerokim uśmiechem w oczy.
- Przestań! Muszę, muszę... Muszę się uszczypnąć! Tak, właśnie - wykrzyknął, starając się ignorować zdziwione spojrzenie dziewczyny, po czym zaczął desperacko szczypać się w rękę.
- Wy jesteście jeszcze bardziej zabawni, niż myślałam! - wykrzyknęła, po czym już naprawdę zaniosła się śmiechem, kiedy nagle wielki pazur przejechał jej tuż przed twarzą. Pewnie by mocno dostała, gdyby nie tamta druga, z dużymi skrzydłami, która podleciała szybko, blokując mieczem atak.
- Akochi, mogłabyś w końcu zająć się w końcu tarczą?! - wykrzyknęła, powstrzymując z całej siły atak stwora.
- A, tak, tak - wybacz! - odpowiedziała nieco speszona, po czym wyciągnęła przed siebie ręce, a następnie... Andrew musiał w tym momencie przetrzeć oczy, bo nie dowierzał - z jej rąk wytrysnęły dwa płomienie, które okrążyły ich dwójkę, a następnie rozeszły się i stworzyły coś w rodzaju półprzezroczystej kopuły. Chłopak patrzył na to jak zaczarowany, nawet wyciągnął rękę, sprawdzając, czy jest prawdziwa. Była - nie mógł wyciągnąć wyprostowanej ręki przed siebie, bowiem przeszkadzała mu ta tarcza. Z pewnością to własnie w nią walnął głową parę chwil wcześniej, która musiała zniknąć, podczas rozmowy z tą dziewczyną... Chyba tamta druga nazwala ją Akochi...
- Co teraz? Mam temu tutaj zabawnemu histerykowi wyczyścić pamięć? - zawoła do tamtej z mieczem, beztroskim tonem.
- Co?!! - wykrzyknął Andrew, mając nadzieję, że tylko się przesłyszał. -Ty żartujesz, prawda?!
- Zostaw i tak jutro nic nie będzie pamiętał... - odpowiedziała tamta również takim tonem, jakby wcale nie walczyła z ogromnym potworem z jakiś koszmarów i mogła w każdej chwili dostać i zginąć.
- Ona żartuje, prawda? - spytał z przerażeniem tamtej Akochi.
- Nie, ona nigdy nie żartuje - odparła, tym razem utrzymując tarczę i równocześnie rozmawiając. - Jest sztywna jak jakiś kij, jeśli chodzi o żarty i takie tam... Ja tamk nie umiałabym - na świecie jest tyle fajnych rzeczy - trzeba z nich i z życia korzystać, a nie tylko się smucić i smędzić!
- Miałem na myśli, o tym zapomnieniu - mruknął Andrew, wzdychając. Dalej nie mógł uwierzyć w to, co się działo.
- No jasne, a co myślałeś?! Że możesz sobie tak po prostu zobaczyć strażników i koszmary, a następnego dnia porozpowiadać to wszystkim ziemniańcom?!  - spytała, po czym po raz kolejny zachichotała. - Jak tylko wrócimy do swojej świata, ty nic nie będziesz pamiętał, nie martw się!
Nagle pojawiło się światło, takie prawie, jak w fajerwerkach. Andrew zdążył tylko zobaczyć przez chwilę upadającego potwora z wbitym mieczem od tamtej drugiej dziewczyny w szyję, potem zaś zniknął, jakby w ciągu sekundy rozsypał się w pył. Dziewczyna jeszcze szybko wyrwała miecz, po czym wylądowała obok chłopaka i Akochi.
- Gotowe - odparła, wycierając ręką krew z twarzy. - Idź na posterunek - zwróciła się do Akochi.
- A ty? - spytała z uśmiechem.
- Zaraz do ciebie dołączę - odparła wymijająco, ale, jak widać tamtej to wystarczyło, bowiem mrugnęła porozumiewawczo, po czym odleciała. Andrew czuł, że już nic tego wieczoru go nie zdziwi.
- Ty nie lecisz? - zapytał ostrożnie, zerkając co chwila na jej zakrwawiony, wielki miecz.
- Za chwilę. Założę się, że masz mnóstwo pytań, a mimo to, co powiedziała Akochi o tym zapomnieniu, muszę ci udzielić odpowiedzi - odpowiedziała tak nienaturalnym tonem, jakby recytowała jakiś tekst. - O ile masz - dodała po chwili, ostrożnie.
- No więc... Ee... - zaczął, nie mogąc się zdecydować, od czego zacząć. Kiedy w końcu ktoś w miarę rozgarnięty (nie, żeby miał coś przeciwko Akochi, ale... Jeśli chodzi o źródło informacji, zdecydowanie wolał tą jej koleżankę z mieczem) zaproponował mu jakieś wyjaśnienia, zdążyło mu się w tym czasie tyle nagromadzić pytań, że nawet nie był pewien, jak się nazywa.
- Pozwól, że cię wyręczę - ten tutaj, co cię omal nie zabił, to był koszmar...
- No tyle to ja już od początku wiedziałem, że wygląda strasznie, ale co to je... Czekaj - ten, co mnie omal nie zabił?! - zapytał, czując, że już zupełnie nic nie rozumie.
- Ten. Na początku. Koleś na dachu. Ty umierać. Ja cię ratować - zaczęła, przewracając oczami, mówić do Andrew, jak do jakiegoś jaskiniowca, przez co zaczął się czuć, jak jakiś idiota.
- Czekaj - masz na myśli to, że ten, którego ty przed chwilą... - przerwał, nie bardzo wiedząc, jak dokończyć zdanie.
- Wyeliminowałam? - spytała, po raz kolejny przewracając oczami.
- O własnie - to był ten sam, który wcześniej mnie zaatakował?
- Dokładnie. No, więc jednak coś tam zaczynasz kumać...
- Ale czemu ja go wcześniej nie widziałem?
- Hm, jakby ci to na chłopski rozum powiedzieć...
- Możesz sobie oszczędzić tamten jaskiniowski tryb, którego użyłaś przed chwilą - powiedział szybko, nie chcąc za nic doznać po raz drugi takiego upokorzenia. I to przez dziewczynę! Ze skrzydłami i mieczem, którym zabiła wielkiego mutanta...
- No więc wy - ziemianie normalnie nie widzicie i nie POWINNIŚCIE widzieć tamtych stworów i nas - strażników...
- S-strażników? - wyjąkał Andrew. - Cz-czego? 
- Daj mi skończyć - odpowiedziała. - Nie widzicie nas dla swojego bezpieczeństwa. Z tej samej zasady nie wiecie o naszym istnieniu. Jest jeden sposób, aby przełamać tę blokadę - poprzez dotyk strażnika...
- To znaczy... - zaczął powoli, przetwarzając jeszcze w myślach słowa "dziewczyny". - To znaczy, że to ty mnie wtedy na mnie wpadłaś, dzięki czemu zobaczyłem tego potwora?
- Koszmara, ściślej mówiąc. Tak, to przez to.
- Czekaj - ten stwór nazywa się koszmar?
- Tak... - odparł, obdarzając go badawczym spojrzeniem.
- Przecież to bez sensu! Nie mieliście jakiejś lepszej nazwy?! Nie wiem - na przykład rogo-szpono-zabijacz?!
- Bardzo śmieszne - odparła, unosząc brwi. - Nazywa się koszmar, bo jest tak naprawdę koszmarem. Sennym, ściślej mówiąc. Pochodzi ze snu...
- Czekaj - jak to ze snu?! To znaczy, że jak śni nam się koszmar, to on się urzeczywistni?!
- Nie - odparła, wzdychając. - Sen nie jest tylko odpoczynkiem dla ciała. Śniąc, otwierają nam się bramy do innych światów. Dlatego we śnie czasem lecimy, czasem jesteśmy wielkości insektów, a czasem gonią nas koszmary. To wszystko jest przechodzenie do innych światów. Jak jest normalny sen, to jest tylko krótka wycieczka, tam i z powrotem i koniec - czasem go pamiętamy, częściej nie. Jeśli śni nam się koszmar, to znaczy, że przez tą bramę, a dokładniej portal, przeszedł jakiś stwór, który najprawdopodobniej, a raczej z reguły, chce kogoś zabić. Tym potworem jest koszmar.
- Ok... A... Ekhem -  wspominałaś coś o strażnikach... - rzucił Andrew, próbując sobie to wszystko w głowie uporządkować.
- Ja i tamta laska jesteśmy strażnikami. Dokładniej, to Strażnikami Snów. Jakbyś się nie domyślił, to właśnie my mamy chronić przed koszmarami...
- No coś wam dzisiaj nie szło - odparł Andrew, po raz pierwszy uśmiechając się złośliwie pod nosem. W końcu zrewanżuje się za tamtą zniewagę!
- Słuchaj koleś - gdybym nam nie szło, teraz byś był w najlepszym przypadku martwy, a w najgorszym sam stałbyś się koszmarem! - wykrzyknęła, nagle tracąc nad sobą panowanie.
- Dobra, dobra już dobrze- odparł, znów zerkając na miecz, w obawie, że tym razem jednak użyje go na nim. - Sorry, taki żart no...
- Jeszcze jakieś pytania? - spytała, już nieco zniecierpliwiona.
- Nie chcesz jakiegoś bandaża, czy czegoś?
- Nie, dzięki - odparła przewracając oczami.
- Na pewno? Nie wiem, czy zauważyłaś, ale trochę ten... Krwawisz....
- Większość to nie moja krew.  A z tą raną na ramieniu to nic nie zrobię - musi sama przestać - odparła takim tonem, jakby mówiła o pogodzie. - Koniec pogadanki, miło było poznać - mruknęła, przecząc mową ciała swoim słowom.
- Zaczekaj! Jeszcze jedno pytanie! - krzyknął, jak już był parę metrów wyżej.
- Co znowu? - spytała, nawet nie oglądając się.
- Ta druga to Akochi, a jak ty się nazywasz?
Zatrzymała się. Odwróciła się ze zdziwieniem. Co ja co, ale takiego pytania to się nie spodziewała!
- Lara - odpowiedziała po chwili, a następnie odleciała, znikając za którymś z wyższych budynków.

- Teraz to już na pewno nie zasnę - mruknął Andrew, po czym ruszył w kierunku drabiny.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i tyle :) Mam nadzieję, że był chociaż odrobinę ciekawy ;)